Mirosław Skowron: Platforma z napompowanymi kołami
Jarosław Gowin po osiągnięciu dobrego wyniku w wyborach na szefa Platformy deklaruje, że nigdzie się nie wybiera. Premier Tusk zapewnia, że wyciąga do Gowina rękę na zgodę. Mam jednak wrażenie, że tą ręką raczej go sobie ustawia, żeby móc mu solidnie przyłożyć.
Poseł Gowin zapowiada, że chce zostać w Platformie i walczyć o to, żeby „na powrót stała się taką partią, która kieruje się ideami i celami, w imię których została powołana”. Muszę go zmartwić, gdyż to o czym mówi, będzie możliwe wyłącznie, jeżeli Platforma będzie w opozycji. Wtedy jest to znacznie łatwiejsze, a wszystkie problemy, które dziś uważają za skomplikowane i rozłożone na lata nagle stają się banalnie proste. Kiedy tylko PO dochodzi do władzy, świat nagle się komplikuje. Szkoda, że życie obywateli także.
***
Platforma pozostając u władzy może chcieć Gowina usunąć, jako krążący między nimi, dwunogi wyrzut sumienia, przypominający o dawnych zobowiązaniach, które zdecydowana większość dawno ma już w nosie. Wyrzucenie Gowina byłoby jednak głupim posunięciem. Byłby to podobny błąd do tego, jakim byłoby pozbycie się Rostowskiego, albo jakim było pozbycie się z PiS takich postaci jak Dorn bądź Kurski. Polskie partie naprawdę cierpią na niedobór osobowości. Postaci, które nie tylko są ideowe i mają jakiekolwiek poglądy, ale jeszcze potrafią je wyartykułować. Wiem, że PO przetrwała już wyrzucenie Gilowskiej, Rokity, Olechowskiego, Płażyńskiego i wielu innych. Jeżeli premier nie opanuje siebie i swoich zwolenników, to kiedyś limit bezkarności w czyszczeniu szeregów się skończy i zostaną przy nim już tylko ministra Mucha i Stefan Niesiołowski.
***
W wyborach szefa PO najciekawsza jest jednak frekwencja. Fatalna jak na partię polityczną. Zaledwie niecałe 40 proc z zapisanych do partii działaczy chciało się choćby zasiąść do komputera i kliknąć głos na Donalda Tuska.
Premier stwierdził, że frekwencja była „taka polska”. Mam wrażenie, że jest dużo gorzej. Członkowie partii politycznych powinni być tymi, którzy są najbardziej zaangażowani w życie polityczne. Tymczasem połowa działaczy Platformy nie jest. Oczywiście część z nich mogła być na wakacjach, część z nich mogła wybory z tymi kandydatami po prostu mieć gdzieś. Duża część jest w partii rządzącej tylko po to, żeby ta dała im jakieś stanowiska, a jak przestanie dawać to szybko uciekną do PiS, SLD – czegokolwiek, co będzie kolejnym kartelem u władzy.
Duży problem leży w tym, że część z 50 proc. członków PO (i tak partii rozpaczliwie małej jak na 38 mln naród) to po prostu martwe dusze. Lewi członkowie, którzy przydają się różnym partyjnym bonzom przy wyborach lokalnych władz, albo układaniu list do Sejmu. W wyborach centralnych są zbędni i nie „oddają” głosu, gdyż to nie Tusk z Gowinem ich pompowali, by móc teraz zmobilizować.