Widok Lecha Wałęsy pałującego niepełnosprawnych w Sejmie na pewno przyczyniłby się do rozgłoszenia ich protestu, ale nie wiem, czy o taki rozgłos im chodziło.
Na szczęście Wałęsa wymyślił niepełnosprawnym i ich rodzinom inną formę tortur. Opowiadał o sobie. O tym, jak samodzielnie pokonał komunę. W tych nielicznych momentach, kiedy nie opowiadał o tym, czego dokonał, opowiadał o tym, czego dokonać chciałby (pokonać PiS). Dziennikarze z tego drwili, ale moim zdaniem Wałęsa, jak na niego, i tak się mitygował. Ja spodziewałem się nawet czegoś w stylu deklaracji, że to Wałęsa wynalazł niepełnosprawność i nikt na świecie "nie uprawiał" jej lepiej od niego.
Nie wiem, komu przyszło do głowy, że Wałęsa mógłby pomóc komukolwiek w czymkolwiek. Od czasu wyborów prezydenckich w 1990 r. Wałęsie nie udało się w życiu dosłownie nic. Nie tylko nie umiał pomóc, ale szkodził właściwie wszystkim. A najbardziej samemu sobie.
Wałęsa był kiedyś niewątpliwym talentem politycznym. Kiedy Polska stała się niepodległa i demokratyczna, okazał się jednak ciężarem. I politycznym antytalentem, który skłócił ze sobą wszystkich. A kiedy w polityce nieskłóconych zabrakło, skłócił ze sobą nawet "swoją Dankę", co było już nie lada wyczynem, bo jak wynika z jej książki, nie było na świecie drugiej osoby mającej do niego równie anielską cierpliwość, jak żona.
Z poziomu niewątpliwego uwielbienia i popularności sięgającej 80 proc. Wałęsa dotarł do poparcia 1 proc. Polaków. A na koniec tak się pogubił w matactwach na temat swojej współpracy z SB, że wprawił tym w zażenowanie nawet największych swoich obrońców. Unikalna osobowość.
Co Wałęsa chciał osiągnąć, spotykając się z niepełnosprawnymi? Znając pokłady jego miłości własnej, mógł nawet wierzyć, że jest jakimś nowym mesjaszem i swoim gadaniem potrafi nawet niepełnosprawnych uzdrawiać. I tylko dlatego, że było za dużo ważniejszych tematów do powiedzenia (o samym Wałęsie), zabrakło na koniec apelu: wstań i idź!
Może nadrobi to, kiedy wpadnie do niepełnosprawnych ponownie.