Tym razem były prezydent podzielił się ze światem tym, co sądzi o Kornelu Morawieckim, twórcy Solidarności Walczącej i legendzie opozycji z lat 80. Wałęsa stwierdził, że „Morawiecki to zdrajca pomagający SB i komunistom” i że ignorował go, „uważając popaprańca jako kretyna, który nie jest w stanie nic mądrego zrobić” (pisownia oryginalna).
Hm… Mam wrażenie, że o „współpracy” z SB Morawieckiego nie powinien konfabulować akurat ktoś, kto w latach 1970–1976 z SB współpracował tak, że skala tej współpracy załamała nawet historyków (prof. Andrzej Friszke) lub polityków (Waldemar Kuczyński), którzy zawsze Wałęsy bronili.
O przymiotach intelektualnych Morawieckiego też powinny wypowiadać się osoby, które posiadają je choćby w śladowej ilości. A nie ktoś, kto kręcąc i matacząc, gubi się nawet w kolejnych wersjach własnego życiorysu. Ktoś niepotrafiący napisać poprawnie po polsku nawet tego, że uważa kogoś za kretyna…
Teoretycznie do głupot wygadywanych przez Wałęsę powinniśmy się już przyzwyczaić. Przez lata wzywał już do odbierania środków do życia Annie Walentynowicz lub chciał trzymania gejów „za murem”. Popierał wejście Polski do UE, a po chwili partię chcącą Unię likwidować. Wzywał do pałowania manifestantów, jeżeli „nie szanują władzy”, a ludzi, na których donosił, nazwał „małymi”. Mózg Wałęsy działa zgodnie z zasadą ruchów Browna i nigdy nie wiadomo, na kogo bluzgnie tym razem.
Jestem radykalnym zwolennikiem wolności słowa. Słuchając kolejnych „mądrości” Wałęsy, muszę jednak zaapelować do wszystkich, którzy wciąż uważają go za „skarb narodowy”. Naprawdę, znajdźcie jakiś sposób, by go zakneblować. Polska ma i tak pecha. Nasz kraj mógłby leżeć tam, gdzie leży Hiszpania, ale leży między Niemcami i Rosją. Symbolem Polski mógłby być ktoś na poziomie Mandeli lub choćby Havla, ale jest nim typ pokroju Wałęsy.
Skoro już uważacie go za symbol, to go chrońcie. Nie przed PiS. Przed nim samym. Bo zniszczy nawet te nędzne ochłapy legendy, które odgrzaliście na potrzeby politycznej nawalanki.