miroslaw skowron

i

Autor: "Super Express"

Mirosław Skowron: O Dudzie, co rozjeżdżał czołgiem Tuska

2013-09-13 22:46

Pamiętają państwo histerię, w jaką wpadła cała rzesza dziennikarzy po słowach Jarosława Kaczyńskiego "oni są tam, gdzie stało ZOMO"? Słowa były niezbyt mądre, podobnie jak większość reakcji na nie. Minęło kilka lat i role się odwróciły. I dziś to ci dziennikarze, którzy wówczas rozdzierali szaty nad tym, "jak Kaczyński tak mógł" zabrali się ochoczo do wypominania kto gdzie kiedy stał.

"Razi mnie retoryka przewodniczącego Dudy, który obraża Donalda Tuska wyzywając go od tchórzy i nie chce tego odwołać. A ja przypomnę tylko, gdzie kto był - prawił Tomasz Wołek (on nigdy nie mówi, ale co najmniej prawi lub oznajmia)  - Wtedy, gdy 14 grudnia 1981 roku Donald Tusk szedł do stoczni, którą mogły rozjechać czołgi, a przewodniczący Duda był w wojsku”.
Pominę już, że ubrązawianie legendy w wykonaniu red. Wołka wygląda zabawnie w porównaniu ze wspomnieniami samego Tuska z tamtych czasów. Redaktor Wołek ma już swoje lata, nie zdziwię się jak za kilka lat będzie opowiadał o Tusku, który odbijał z rąk SB aresztowanych działaczy podziemia. Koledzy w studio czuli, że red. Wołek sugerujący rozjeżdżanie Tuska czołgiem przez Piotra Dudę ośmiesza się, więc starali się go opanować. "Płyniesz tropem Urbana" - ostrzegał Jacek Żakowski. "Tomku, Tomku, jak bez własnej winy, to po co to mówisz. To jest dziadek z Wehrmachtu, co teraz zrobiłeś". "Nie jego wina, to o tym nie mów" - dodawał Tomasz Lis. Na szczęście udało im się zabrać koledze mikrofon i show się skończył.
Jaruzelski, pomocnik Dudy
Niestety nie miał kto zabrać pióra zastępcy red. naczelnego "Gazety Wyborczej" Jarosławowi Kurskiemu. W tekście "Dwie Solidarności" też pojechał Wołkiem wypominając Piotrowi Dudzie obowiązkową służbę wojsku w czasach Solidarności. Dodał oczywiście zwyczajowo, że „nie jego wina”, ale nie dodał, dlaczego, skoro nie jego wina, to w ogóle o tym pisze? Czy w imię dziennikarskiej rzetelności redaktor Kurski wysmaruje teraz tekst o tym co robili matka i brat Adama Michnika dodając na końcu, że przecież to nie jego wina, bo nie miał na to wpływu? Albo co robili dziadkowie części kolegów z redakcji? Śmiało, zachęcam. Skoro się powiedziało A, to warto powiedzieć B.
Redaktor Kurski nie poprzestał niestety nad wypominaniu wojska. Dorzucił stwierdzenie, że wielkim zwycięstwem Solidarności było właśnie to, że ludzie z różnych stron barykady mogli po latach odnaleźć się razem w wolnej Polsce. Panie redaktorze, zrównać takim zdaniem szeregowego wcielonego do przymusowej służby wojskowej z generałami na czele junty wojskowej, wobec których "Wyborcza" wykazuje tak często tyle zrozumienia – naprawdę mistrzostwo. Pański brat ze swoim tekstem o dziadku Tuska w Wehrmachcie to pikuś.
Borusewicz, bohater za pół miliona
Jako pierwszy z żenującym argumentem dotyczącym powołania do wojska w latach 80 obecnego szefa Solidarności wyskoczył Bogdan Borusewicz. Legenda opozycji, która we współczesnych czasach rozmieniła swoją piękną przeszłość na drobne. No może nie takie drobne, bo przyznanie samemu sobie premii 50 milionów złotych to jednak nie są takie drobne. Podobnie jak latanie gdzie popadnie samolotami na koszt podatnika. Sprzedać też trzeba się umieć i wiedzieć za ile.
Borusewicz nie jest zresztą jedynym byłym rewolucjonistą, który zachowuje się po zwycięstwie w sposób żenujący i zdradzający swoje dawne ideały. Stał się ustawionym i szarpiącym sukno w swoją stronę dygnitarzem, który po latach czuje się dość bezkarnie. I manipulowanie życiorysem obecnego przeciwnika politycznego nie jest najbrzydszą z rzeczy, która mu się przydarzyła.
Dziennikarze powinni jednak patrzeć na ludzi władzy w nieco inny sposób. Rozumiem, że niektórzy z nich uwierzyli we własne słowa o zagrożeniu demokracji przez kaczyzm i obrona rządu przed związkowcami nieco zaciemnia im rzeczywistość. Pojawia się pokusa sięgania po najgorsze maczugi i cepy. Ale panowie, jeżeli już to robicie, nie strugajcie przed opinią publiczną dziewic, które oburza, że może to robić także ktoś oprócz was.