Z wielką ulgą przyjąłem też rezygnację z najgłupszego chyba argumentu, jakim było deklarowanie, że ograniczenie handlu w niedziele jest „zamachem na naszą wolność”. Wszystkie te Carrefoury, Lidle i Biedronki w roli organizacji walczących o wolność Polaków, to już naprawdę był odlot.
Przeciwnicy ograniczenia handlu nadal nie lubią jednak przywoływać pełnych danych z dostępnych już badań. Wszystkie wskazują, że ograniczenie handlu uderzyło właśnie najbardziej w hipermarkety i dyskonty. Pomogło średniakom. I owszem, najmniejsze sklepy też tracą – i tu dwa wielkie ALE…
Pierwsze ALE – rośnie ilość małych, prowadzonych przez rodziny sklepów franczyzowych. I drugie ALE - trend spadkowy wśród najmniejszych sklepów jest stałą tendencją od lat. Wprowadzenie ustawy traktowano jako szansę, żeby ten trend wyhamować. Wygląda na to, że nie wyhamował. Tyle, że jeszcze gorzej wyglądało to w czasach, w których ograniczenia handlu w niedzielę nie było.
Nie zrezygnowano też z argumentu o „większości krajów UE, w których „zakazów nie ma” Zabawne, że rzadko wszystkie te kraje się wymienia. Kiedy wymienimy to okazuje się, że owa większość to głównie, z całym szacunkiem, wszystkie Bułgarie i Rumunie, a po drugiej stronie są te, do których Polacy emigrują.
Kiedy ustawa była jeszcze w Sejmie przeryłem się przez informacje dotyczące państw, w których ograniczenie handlu wprowadzono. I wiedzą państwo co? Nigdzie nie ma tragedii. Nie padł rynek pracy, a ludzie nie zaczęli mniej jeść, pić i wydalać.
Naprawdę, więcej spokoju i analizy danych. Ograniczenie handlu w niedzielę, to mniej więcej taka sama tragedia jak niegdyś likwidacja sobót pracujących.