Sąd w Hiszpanii uznał kredyt zaciągnięty we frankach szwajcarskich za nieważny. Rozwiązał umowę i nakazał klientowi banku zwrot wyłącznie kwoty kredytu bez odsetek. Sąd w Chorwacji zdecydował, że kwota kredytu do spłaty ma być przeliczona jeszcze raz po dawnym kursie. Choć na wieść o tym wielu Polaków zaczęło mieć nadzieję, że może to dotyczyć także ich, te nadzieje są trudne do uzasadnienia. Prawdziwy skandal nie leży jednak w kredytach walutowych, ale w kredytach w złotych i utrudnieniach dotyczących kredytów mieszkaniowych w Polsce.
Nie wiem, czy wyroki w Hiszpanii bądź Chorwacji się utrzymają i będą prawomocne. Mam poważne wątpliwości. Nie tylko ze względu na siłę banków w starciu z klientem, ale także zasadę, że dorosły człowiek odpowiada za to, co podpisuje. O ile nie jest to sformułowane w sposób skandalicznie zaciemniający rzeczywistość (jak miał to w zwyczaju czynić jeden z polskich banków ukarany w swoim czasie przez KNF).
W przypadku kredytów walutowych banki informują klientów o ryzyku kursowym, a nawet (niestety) wymuszają niekiedy rozmaite ubezpieczenia od ryzyka kursowego, które nie są oczywiście dla klienta żadnym dobrodziejstwem, ale wyglądają raczej na kolejny pomysł na wydojenie dodatkowych pieniędzy. Ale informacja przekazywana jest.
Złoty nie drożeje, rata rośnie...
Skandalem w Polsce nie jest jednak to, że frank zdrożał i kredyty stały się droższe. Owszem, kurs franka jest istotny dla wysokości raty kredytu. Najistotniejszy jest jednak dla tych, którzy chcą sprzedać mieszkanie przed spłaceniem kredytu. W Polsce gros takich kredytów był jednak brany na mieszkania w których się mieszka.
Skandalem w Polsce jest to, że nawet po rekordowym skoku cen franka, gdy osiągał on niebotyczne ceny, miesięczna rata kredytu we frankach szwajcarskich była i tak ZNACZNIE NIŻSZA niż tego samego kredytu na nieruchomość, który ktoś wziął w polskim złotym. Co więcej, ile razy rata kredytu we frankach nie rosła ze względu na skok cen, tyle razy posiadacze kredytów w polskich złotych ze zdumieniem odkrywali, że ich rata kredytu też urosła. I znów jest znacząco wyższa od tej, którą mieliby we frankach.
Wieku ekonomistów po skoku cen franka podkreślało, że dobrą zasadą jest jednak pożyczać w walucie, w której się zarabia. I przebąkiwało nawet o zakazie kredytów w walutach.
Pozwolę się z tym nie zgodzić. Dobrą zasadą jest to, żeby nie dać się naciągać. A mam dziwne wrażenie, że klienci zmuszani do zaciągania kredytów w złotych nie są traktowani fair...
Zaostrzamy, choć jest bezpiecznie
Znacznie większym skandalem jest jednak polityka naszego państwa dotycząca kredytów mieszkaniowych. Na łamach „Super Expressu” narzekałem już na to wielokrotnie wytykając posłów Platformy, którzy uważali posiadanie przez Polaków własnego mieszkania za „luksus” albo „obciążenie mobilności na rynku pracy”. Przy okazji dyskusji o franku szwajcarskim i bezpieczeństwie kredytowym okazało się jednak, że w Polsce niespłacanych bądź zagrożonym niespłacaniem jest zaledwie 3 proc. kredytów mieszkaniowych.
3 procent! Na Węgrzech, w Hiszpanii czy Irlandii jest to podobno nawet 30 proc. kredytów. Kiedy wprowadzano zaostrzenia dotyczące kredytów mieszkaniowych powodem był kryzys finansowy i to, co zostało po bańce spekulacyjnej na Zachodzie.
Powyższe dane wskazują na to, że w Polsce bynajmniej do owej bańki jest daleko. I, że restrykcyjna polityka polskiego państwa wobec własnych obywateli, którzy chcieliby przestać gnieździć się z teściami, albo zacząć mieszkać na swoim jest co najmniej od czapy.
Na siłę w to szczęście...
Owszem, ktoś może powiedzieć, że polskie władze dmuchają na zimne. Tyle, że te 3 procent w połączeniu z coraz większą grupą młodych par żyjących z rodzicami bądź w wynajętych klitkach już dawno przestało być dmuchaniem na zimne. Niedawna decyzja o tym, że pomimo wysokiej (być może najwyższej w Europie, a na pewno będącej w czołówce) spłacalności kredytów mieszkaniowych w Polsce KNF jeszcze zaostrzy politykę kredytową i będzie wymagane nawet 20 proc. wkładu własnego przed kredytem, zakrawa już na aberrację.
Warto więc zadać pytanie komu sprzyja zaostrzanie polityki kredytowej w Polsce w sytuacji tak wysokiej spłacalności kredytów? Władze powiedzą oczywiście, że to dla ich dobra, żeby się nie zadłużali. Ciekawe tylko, czy ci, którzy o tym decydują pomyśleli, co o owym uszczęśliwianiu myślą ludzie, którzy za najem muszą płacić więcej, niż wynosiłaby ich rata kredytu. Którą przynajmniej płaciliby za coś swojego. Nawet w tak skandalicznie drogich frankach.