Nie wiem, jak to wpłynie na sport. Może we wbitej w dumę reprezentacji piłki nożnej poczuje się zobowiązany do biegania ktoś oprócz Lewandowskiego? Na pewno jest to jednak decyzja mająca olbrzymi potencjał kreowania memów i dowcipów w internecie, a także decyzja co najmniej zaskakująca.
W życiu bym nie pomyślał, że ten tajemniczy facet, którego PiS ma przekupić, żeby odbić Senat z rąk opozycji, to właśnie Morawiecki. Przez całe tygodnie słuchałem też analityków tłumaczących, że pozycja Morawieckiego w rządzie wzrosła, a tu tymczasem: ministerstwo sportu. I premier jako substytut Otylii Jędrzejczak. Litości…
Mówiąc poważniej, premier Morawiecki ma przed sobą olbrzymie wyzwanie. I nie jest to wyzwanie dotyczące gospodarki czy innych jednak jakoś przewidywalnych dziedzin. Jest to wyzwanie dotyczące ministrów rządu, którym kieruje, a także polityków ugrupowania, którym kieruje tzw. zwykły poseł. Pomimo solennych zapewnień ministrów i polityków PiS istnieje duże prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że druga kadencja u władzy objawi się tym, iż wielu z nich odbije, wielu z nich się zapomni.
W pierwszej kadencji ta choroba dopadała jeszcze stosunkowo nielicznych. Zdarzyło się Beacie Szydło z jej histerycznym „pieniądze się należały”, zdarzyło się Markowi Kuchcińskiemu z jego niełamaniem prawa. W takich sytuacjach wychodził jednak gajowy Kaczyński i przypominał, że być może jednak „się nie należały”, a marszałek może sobie do końca kadencji pojeździć samochodem.
Pytanie, czy czereda, mając np. świadomość, że trzecia kadencja może się już nie trafić, nie zacznie się zachowywać tak, iż opanowywać nie będzie już czego. Czy idąc w ślady prezesa NBP Glapińskiego i prezesa NIK Banasia, uznają, że lepsza fucha już im się w życiu nie przydarzy i można się umościć tu i teraz, nie oglądając się na człowieka, przed którym jeszcze niedawno trzaskało się obcasami?