Nie, nie okazało się, że wypowiedź premiera była wynikiem osobistego testowania przez niego skuteczności akcji przeciwko dopalaczom. Premier niczego się nie nalizał ani nie nawąchał. Po prostu zapoznał się z planami swoich kolegów z Sejmu, Senatu i kilku innych urzędów państwowych.
Politycy to pierwsza grupa, która uznała, że byle Brytol nie będzie im mówił, czy mają oszczędzać, czy nie. Minister Rostowski może przycinać wydatki i pensje jakimś leszczom, którzy codziennie zasuwają do pracy, ale przecież nie wybrańcom narodu! Nie po to wszak tyrają raz na cztery lata przy kampanii, żeby teraz ktoś ich za to karał. Sondaże zresztą niepewne, może to już jeden z ostatnich skoków na kasę w tej kadencji?
W krajach, na których chcielibyśmy się wzorować, oszczędności budżetowe politycy zaczynają od siebie. Góry pieniędzy do budżetu z tego nie ma, ale chodzi o danie przykładu.
W Polsce największą podwyżkę w budżecie na przyszły rok przyznała sobie Kancelaria Sejmu. Sejmu, który jest jedną z najniżej ocenianych instytucji publicznych. Nie tak dawno ogłoszono miejsca, w których minister Rostowski znalazł oszczędności w budżecie. Wśród nich było np. ograniczenie wsparcia dla bibliotek w całym kraju o 8 milionów zł. Kancelaria Sejmu przyznała sobie podwyżkę 11,8 mln zł. Premier się na to zgodził. Ale premier, jak wiadomo, od książek woli jednak piłkę nożną.
Wiem, że posłowie po kątach lubią narzekać i skarżyć się znajomym dziennikarzom, jak mało zarabiają. De facto zarabiają jednak proporcjonalnie więcej (w porównaniu ze średnią krajową) niż ich koledzy w Wielkiej Brytanii, USA lub Niemczech. To dane, które są dostępne i można je łatwo sprawdzić.
Może należałoby zatem dostosować ich pensje do tamtejszych standardów i przyciąć te pensje, przeznaczając te pieniądze np. dla bibliotek?
Czemu nie? Najwyżej marszałek Borusewicz (PO) w ramach swoich szalonych podróży odwiedzi kilkanaście krajów mniej, a poseł Hofman (PiS) zerwie z piękną tradycją zmieniania raz do roku samochodu...