Z grubsza tak postrzegają nasze życie polityczne Polacy. Dlatego nie sądzę, żeby najnowsze skandale wokół PO szczególnie ją osłabiły. Przeciętny wyborca Platformy nie miał raczej większych złudzeń, co prezentują sobą politycy tej partii. Zdecydowana większość wybrała względy estetyczne, gdyż partia Tuska nosiła się lepiej niż partia Kaczyńskiego. Stąd tak dużym powodzeniem cieszyła się pamiętna strategia "ciepłej wody w kranie". Wyborcom zależało na świętym spokoju i niczym więcej. A że komuś coś tam do rąk się przyklei?
Donald Tusk po aferze związanej z jego posłanką Beatą Sawicką podkreślał głównie to, jak skandaliczne były działania CBA. Koledzy z PO narzekali, że Sawicka "została sprowokowana" przez agenta Tomka. Choć tłumaczenie złodziejskich zapędów polityka prowokacją brzmi równie idiotycznie jak tłumaczenie gwałciciela tym, że kobieta sprowokowała go miniówką. Po aferze hazardowej Tusk powtarzał, że "nie ma żadnej afery, jest tylko prowokacja CBA wobec szefa rządu".
Najnowsza "afera taśmowa" też jest bagatelizowana. Politycy PO powtarzają, że "na taśmach nic nie ma", a partia "stała się ofiarą czyjejś zapalczywości po przegranym zjeździe". Obawiam się, że politycy PO naprawdę w to wierzą. Dla nich problemem nie są Sawicka, Drzewiecki, Chlebowski czy ludzie Protasiewicza, ale ujawnienie ich skłonności i metod.
Podejście do państwa zawarte w określeniu "właściciele Rzeczpospolitej" udaje się jednak do czasu. Przed laty potknął się na tym SLD. I dziś pozostaje nam