mirosław skowron

i

Autor: "Super Express"

Mirosław Skowron: Polska z ograniczoną odpowiedzialnością

2013-08-30 4:00

Narodowy Fundusz Zdrowia wykombinował, że pacjenci powinni trafiać do okulisty i dermatologa wyłącznie ze skierowaniami. Z punktu widzenia pacjenta jest to dość idiotyczne. Trywializując - jeżeli boli cię oko albo zrobiło ci się coś na skórze, mniej więcej wiesz, do kogo powinieneś się udać. NFZ uważa jednak, że warto zniechęcić jakąś część pacjentów i drogę do lekarza wydłużyć. Może jakoś przesiedzą to w domu i boleć przestanie samo.

Mam dziwne wrażenie, że NFZ i Ministerstwu Zdrowia dawno przestało chodzić o to, żeby pacjent został wyleczony. Wszystko ma się zgadzać na papierze, żeby jakiś minister czy inny święty mógł się gdzieś wykazać postępem w tabelkach. I jakoś nikt nie chce pamiętać, że przynajmniej w teorii służba zdrowia ma istnieć po to, żeby ratować ludzkie życie i zdrowie.

W filmie dokumentalnym "Lekarze" jest znamienna scena, w której urzędnik NFZ tłumaczy chirurgom, że podczas operacji powinni zwrócić uwagę, czy zamiast jakiegoś drogiego narzędzia nie można użyć tańszego. Mam zapewne inne podejście do służby zdrowia niż ludzie z NFZ (choć to oni są ekspertami), ale moim zdaniem takie rzeczy chirurdzy na sali operacyjnej powinni mieć gdzieś. Niezależnie od tego, jakie są rozmiary kryzysu. Zresztą jakiego kryzysu? Podobno przeszliśmy przez niego suchą stopą.

Można by się zastanawiać, z czego takie podejście polityków i wyższych urzędników się bierze. Pominę tu słynną wypowiedź minister Joanny Muchy (specjalistki od służby zdrowia) o starszych ludziach u lekarza. Przytoczę jednak Ewy Kopacz (byłej minister zdrowia) o kolejkach do specjalistów. Kolejki - oznajmiła pani Kopacz - świadczą o wysokiej jakości. Polska służba zdrowia jest świetna, więc kolejki są normą. Na miejscu okulistów i dermatologów zdecydowanie protestowałbym zatem przeciwko pomysłom NFZ. Znikną kolejki i będą mieli fatalny PR.

Wypowiedzi takie jak pani Muchy i pani Kopacz, a także decyzje szefowej NFZ biorą się oczywiście z oderwania od rzeczywistości. Nie śledziłem tych pań, ale jestem niemal pewien, że swoje zdrowie ratują prywatnie, po znajomości, albo korzystając z korzystnej przemiany, jaką przechodzi służba zdrowia na wieść, że pacjentem jest pani minister albo szefowa NFZ. Wychodzi taki polityk od lekarza i dziwi się, dlaczego ci Polacy tacy marudni. Na co oni narzekają?

Nie tak dawno zdarzyła się w mojej rodzinie konieczność założenia gipsu. Sprawa prosta, ale dość nagła (podobnie jak wizyta u okulisty). Gips założono. Po pewnym czasie, 2-3 dni przed terminem zdjęcia, gips nieco się ukruszył, a noga pobolewała. Zdecydowano się założyć nowy gips. Uznano, że choć za dwa dni trzeba go zdjąć, to jednak warto.

Jakież było nasze zdziwienie, gdy po dwóch dniach okazało się, że najbliższy wolny termin zdjęcia gipsu jest za sześć tygodni. Na pytanie, czy pacjentka ze względu na terminy musi chodzić przez ponad pięć tygodni ze zdrową noga w gipsie, usłyszeliśmy, że "takie są terminy, nic się nie da poradzić".

Poradzić się dało dopiero po szantażu, kiedy pacjentka, na korytarzu przed oburzoną pielęgniarką, sama zaczęła zdejmować sobie gips (w terminie). Została przyjęta poza kolejką. Czym, mam nadzieję, nie zburzyła pieczołowitej gospodarki planowej ekspertów NFZ i nie zatrzęsła posadami polskiej służby zdrowia...