Liderzy SLD mają pecha do swoich hiszpańskich idoli. Napieralski widział idola w Zapatero, który oddaje dziś kraj na skraju gospodarczej przepaści. Kwaśniewski chciał wzorować się na Felipe Gonzalezie, który musiał oddać władzę po serii skandali korupcyjnych.
Zapatero raczej bezpowrotnie kończy dziś karierę jako nieudacznik, w młodym jak na polityka wieku 52 lat. Trzeba przyznać, że 38-letni Napieralski przynajmniej w tym wyprzedził swojego idola.
"Wielki Reformator"
Zapatero chciał przejść do historii kraju jako wielki społeczny reformator. I reformował. Zalegalizował małżeństwa osób tej samej płci. Zlikwidował nauczanie religii w szkołach. Pochylił się nad równouprawnieniem kobiet i mniejszości seksualnych. Zwiększył wydatki na pomoc socjalną.
Problem w tym, że żadna z jego "kluczowych reform" nie wpłynęła pozytywnie na wzrost pensji czy spadek bezrobocia. Media zwracały uwagę, że kiedy trzeba było reagować na zmieniającą się sytuację gospodarczą, Zapatero bał się podejmowania decyzji jak ognia.
Zareagował, gdy było już za późno. Hiszpania pod jego rządami osiągnęła poziom 21 proc. bezrobocia. Kiedy przejmował władzę po dwóch kadencjach prawicowego premiera Aznara, bezrobocie wynosiło 11 proc. W ciągu dwóch kadencji Aznar zbił je z 23 proc. Zapatero pracowicie odrabiał te "straty" w drugą stronę.
Skazany na odstrzał
Dzisiejszy koniec Zapatero dziwi mniej, jeżeli przyjrzymy się jego drodze do władzy. Zdobył bowiem fotel premiera przez przypadek. W oczach wielu partyjnych kolegów uchodził za nieudacznika, który nie potrafił wykorzystać żadnej szansy, jaką wkładał mu w ręce los. Kiedy prawicowy premier Aznar opowiedział się po stronie Busha podczas wojny w Iraku, przeciwko tej decyzji było 90 proc. Hiszpanów. Europejski rekord. Więcej chętnych znaleziono by chyba nawet we Francji.
Mimo to sondaże Zapatero niemal nie drgnęły. Jeszcze na cztery dni przed wyborami w 2003 roku wielu działaczy lewicy uważało, że Zapatero ma przegrać i będą mieli cztery lata na znalezienie "prawdziwego lidera", który podniesie lewicę z kolan.
Pomocna dłoń alKaidy
Trzy dni przed dniem głosowania Zapatero uratowali jednak muzułmańscy terroryści. Po atakach w Madrycie i śmierci 191 osób preferencje polityczne wyborców zmieniły się o ponad 10 punktów procentowych! Rzecz bez precedensu nie tylko w Europie. Hiszpanie niemal udowodnili, że warto podjąć próby ataków terrorystycznych, by wpływać na kształt europejskich rządów.
Pod siedzibą prawicy zebrały się tłumy idiotów wykrzykujących "Aznar morderca!". Kto wie, czy wielu tych samych ludzi nie koczowało w ostatnich miesiącach w demonstracjach tzw. oburzonych.
Zapatero po zamachach wygrał, ale nawet lewicowi publicyści nie kryli, że jest to zwycięstwo sensacyjne i niezbyt zręczne.
Prawicowy Zapatero?
Aznar nie uczestniczył w ówczesnych wyborach. Wycofał się na pół roku przed wyborami, a do zwycięstwa miał prawicę poprowadzić Mariano Rajoy. Dzisiejszy triumfator. Zwycięzca miał przejąć po Aznarze kraj cudu gospodarczego, bez deficytu i bezrobocia. Miał mieć z górki.
Hiszpania po Zapatero to dwukrotny wzrost bezrobocia, rekordowy deficyt i zadłużenie. Wszyscy pocieszają się, że nie jest tak źle jak w Grecji, ale decyzje nowych władz będą musiały być bolesne i niepopularne. Swoim wyborcom prawica ma to wynagrodzić odwróceniem części zapaterowskiej rewolucji. Choćby ograniczając aborcję na życzenie.
Na razie prawica triumfuje i jeździ po Zapatero, mówiąc, że tak kończą ludzie, dla których sprawa religii w szkołach i śluby gejów są ważniejsze niż gospodarka. Problem w tym, że trudno powiedzieć, co jest najważniejsze dla przyszłego premiera Rajoya. Nie brak głosów, że jest takim samym niezdecydowanym typem jak Zapatero. I Hiszpanię może czekać teraz kolejna klęska. Tyle że o prawicowym obliczu.
Chyba że potwierdzą się przedwyborcze plotki, że prawdziwym premierem będzie rządzący z tylnego siedzenia Jose Maria Aznar.
Mirosław Skowron
Dziennikarz działu Opinie