Prokuratura w Warszawie oskarżyła o nakłanianie do zabójstwa gen. Papały dwóch gangsterów: Ryszarda Boguckiego i Sławomira Z. ps. Słowik. "Słowik" przyznał się nawet w śledztwie do tego, że spotykał się z Edwardem Mazurem i rozmawiał z nim o znalezieniu zabójcy.
Prokuratura w Łodzi na podstawie zeznań jednego złodzieja oskarżyła jednak innych złodziei, Igora M. "Patyka" i Mariusza M., o zabójstwo generała. Obaj przyznali się, że przypadkowo zabili Papałę w czasie kradzieży samochodu.
Po rewelacjach ogłoszonych przez łódzką prokuraturę wiele osób uznało, że prawda o zabójstwie szefa policji może być banalna. Przestępstwo wynikające ze spisku i ocierające się o płatnych zabójców i mafię jest bardziej medialne. Łódzka prokuratura twierdzi jednak, że mógł to być po prostu wypadek przy pracy zwykłych złodziei samochodów.
Owszem, niekiedy rozwiązanie takich tajemnic bywa banalne. Przyznam jednak, że bardziej do mnie przemawia wersja "warszawska". I nie wynika to z mojej skłonności do wiary w teorie spiskowe. Mam bowiem poważne wątpliwości, czy kradzież samochodu w latach 90. odbywała się przez strzał w głowę właściciela pojazdu siedzącego za kierownicą. Mam wątpliwości, czy złodzieje polujący wieczorem na samochody klasy daewoo espero chodzili na akcję z bronią palną. Mam wątpliwości, czy taka akcja zwykłych złodziei pozostałaby tyle lat w tajemnicy i dlaczego ktoś przypomniał sobie nagle o niej po latach.
Która z prokuratur ma rację? Otóż najbardziej żenujące w tej sprawie jest to, że w ogóle musimy zadawać sobie takie pytanie. Rozumiem, że konkurencja jest czymś dobrym, ale niekoniecznie w przypadku końcowych wniosków tego typu instytucji.
Mam dziwne wrażenie, że za pewien czas smutnym podsumowaniem tej sprawy będzie zapewne proces o odszkodowanie, które polskie państwo będzie musiało zapłacić albo gangsterom oskarżanym w Warszawie, albo złodziejom z Łodzi.
Oby nie obu tym grupom.