"Super Express": - Dlaczego głosował pan przeciw określeniu "ludobójstwo" w ustawie upamiętaniającej rzeź wołyńską?
Miron Sycz: - To była czystka etniczna. Dodano określenie "o znamionach ludobójstwa" i to dobrze określa to, co tam się stało. Ludobójstwem należałoby określić również pacyfikacje wsi ukraińskich dokonane przez oddziały AK w Pawłokomie, Sahryniu, Wierzchowinach. Nawet jeśli były to akcje odwetowe, to licytowanie się na słowa mogłoby prowadzić do ponownych rozliczeń i zaognienia naszych relacji, zamiast do pojednania. Powinniśmy skupić się na właściwym upamiętnieniu ofiar, uszanowaniu miejsc, gdzie ta okropność się wydarzyła.
- Może w takim razie jako osoba bezpośrenio w sprawę zaangażowana i jako polski Ukrainiec powinien pan wstrzymać się od głosu?
- Dlaczego miałbym się wstrzymać? Zarówno Polacy, którzy dziś mieszkają na Ukrainie, jak i Ukraińcy mieszkający dziś w Polsce są ofiarami tamtych wydarzeń. I jednych, i drugich nie można tak obciążać. Ukraińcy byli przecież poszkodowani w akcji "Wisła". Jeśli trzymać się terminu ludobójstwo, to i akcja "Wisła" była ludobójstwem.
- Którą polski Senat potępił uchwałą przez aklamację w 1990 r. W pierwszym momencie, kiedy Polska stała się wolnym krajem.
- Niestety, teraz w Sejmie rozgorzała awantura. Na jesieni będzie szansa na podpisanie umowy stowarzyszeniowej UE a Ukrainą. Na Ukrainie są siły, którym zależy, by do podpisania nie doszło.
- Podobno za pana sprawą wojewoda warmińsko-mazurski musiał w 2008 r. wycofać swój patronat nad uroczystościami upamiętniającymi 65. rocznicę rzezi na Wołyniu?
- To nieprawda. Wojewoda został wprowadzony w błąd i nie podpisywał zaproszenia. Nie jest sztuką licytować się na oskarżenia w relacjach polsko-ukraińskich, zacznijmy rozmawiać bez emocji...
- Nie powoływał się pan na ówczesnego wicepremiera Schetynę, by wojewoda wycofał patronat w obchodach?
- Totalna bzdura i manipulacja. Proszę porozmawiać z wojewodą Podziewskim, niech on sam powie, jak było.
- Poseł Golba z Solidarnej Polski zarzucił, że pana ojciec, działając w UPA, był odpowiedzialny za spalenie jego rodzinnej wioski Wiązownicy.
- To kłamstwo. Mój ojciec z Wiązownicą nie miał nic wspólnego. Od 1937 r. był w polskim wojsku i bronił Polski w 1939 r.
- Nie należał potem do OUN?
- Nie, nie należał. Przez całą wojnę musiał się ukrywać. A potem miał wybór albo być w Armii Czerwonej, albo należeć do UPA. Wybrał to drugie.
- Jak długo? Są tu rozbieżności...
- Bardzo krótko i są na to dowody w IPN. Poza tym mój ojciec jest na liście represjonowanych IPN.
- Co więc robił w UPA? Bo w Polsce UPA ma jak najgorszą opinię...
- Ojciec był złapany z bronią, kiedy już była ogłoszona amnestia. Okazało się jednak, że jego nie objęła. Nic mu nie udowodniono, jak wielu innym skazanym wtedy w procesach. Ale np. UPA z AK w Galicji, szczególnie na terenach Nadsania miały dość dobre porozumienie. Zdarzały się nawet wspólne akcje przeciwko NKWD czy innym formacjom Armii Czerwonej.
- Ojciec nie należał do sotni "Mesnyki"?
- Oczywiście, że nie! Nie miał nic wspólnego z Wiązownicą.
- Mówi pan o pojednaniu i rozmowie bez emocji, ale porównywanie UPA i AK budzi w Polsce skrajne emocje.
- Na Ukrainie jednak UPA odbierana jest jak AK w Polsce. Dla Ukraińców to jedyna formacja zbrojna, do której mogą się odwołać, która dążyła do niepodległości.
- UPA dokonała rzezi, mordowali niewinnych ludzi...
- Tak, ale na Wołyniu. To było złe i zbrodnicze. Należy to potępić, ale nie można potępiać całej formacji.
- Przyznał pan, że był wychowywany w nienawiści do Polaków.
- W nienawiści to jest za mocne określenie...
- Właśnie takie padło.
- Na pewno nie w miłości do Polaków. Prości ludzie, którzy byli wysiedleni przez polskich żołnierzy, mieli o to uzasadniony żal. Dostali półtorej godziny na spakowanie, po czym wywieziono ich w nieznane.
- Coś w panu zostało z tego wychowania?
- Czas robi swoje. Pomarańczowa Rewolucja i wsparcie, jakie Ukraina dostała wtedy od Polaków, była momentem, kiedy otworzyły się oczy wielu Ukraińców starszego pokolenia i zaczęli inaczej postrzegać Polaków.
Miron Sycz
Poseł PO