W piątkowy ranek minister pognał do Katowic na uroczystość na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. Jest tam szefem Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiochirurgii i Transplantologii. W ub.r. zarobił na tym etacie ok. 150 tys. zł. Po godz. 13 był już w Zabrzu w Śląskim Centrum Chorób Serca. Jest tam dyrektorem. Roczne zarobki - ok. 165 tys. zł. Pan dyrektor minister jest też lekarzem, w dodatku wybitnym, i w 2014 roku otrzymał na konto... 1 087 450 zł (!). Doradzał także byłemu ministrowi zdrowia i za to dostał ok. 13 tys. zł. Łącznie jego miesięczne zarobki równają się 50 przeciętnym pensjom pielęgniarki.
W trakcie pracowitego piątku minister znalazł jednak chwilę, żeby się wytłumaczyć ze słów o pielęgniarkach z Wyszkowa. Był zbulwersowany ich protestem i powiedział, że zwolniłby u siebie każdego, kto odważyłby się strajkować. Wyjaśniał, że został źle zrozumiany i że nie odmawia nikomu prawa do strajku. - Pacjent jest najważniejszy. I protest nie może polegać na odchodzeniu od łóżek pacjentów - powiedział. Użalał się też nad sobą. - Nikt nie docieka, ile mnie i nas wszystkich kosztowało to pracy. Proszę się rozejrzeć, jak wygląda ten szpital. A ja przez ostatnie 12 lat byłem przez 7 dni na urlopie - mówił rozżalony.
Tłumaczenia ministra nie przekonały Solidarności, która nawołuje do jego dymisji. Nie przekonały też strajkujących w Wyszkowie pielęgniarek. - Panie ministrze, proszę przyjechać i wysłuchać opinii drugiej strony - zaprasza w imieniu koleżanek Jadwiga Pyt. Nie wiadomo, czy minister znajdzie na to czas. Bo oprócz zajęć, o których wspomnieliśmy, Zembala jest też konsultantem Polskiej Grupy Medycznej, działa w spółce Kardiomed-Silesia i jest radnym sejmiku śląskiego.
Zobacz: Ryszard Kalisz karmił niemowlaka czekoladkami z likierem!