"Super Express": - Obejmując urząd ministra zdrowia, zastał pan w służbie zdrowia niezły bałagan. Czy zdiagnozował pan już, co w pierwszej kolejności i jak trzeba posprzątać?
Łukasz Szumowski: - Nie zgadzam się z pani oceną sytuacji. Ten resort ocenia się surowiej, gdy patrzy się na niego z zewnątrz. Gdy zacząłem orientować się we wszystkich działaniach, które podjął mój poprzednik, zacząłem dostrzegać więcej pozytywów, których nie widziałem, będąc lekarzem.
- Jakich?
- Na przykład, jak całkiem nieźle funkcjonuje sieć szpitali czy program leków 75+, czy jak rewolucyjna jest ustawa, która przewiduje 6 proc. PKB na zdrowie. To ewenement w historii Polski, że tak dużo pieniędzy przeznaczamy na coś, co Polaków najbardziej interesuje, co jest dla nich priorytetem.
- Priorytetem dla Polaków są krótsze kolejki do leczenia, a tymczasem na niektóre zabiegi muszą czekać latami. Endoproteza kolana za 16, a biodra za 10 lat. Ma pan pomysł, jak poradzić sobie z tym problemem?
- To takie skrajne terminy, ale jednak średnie czasy oczekiwania w ubiegłym roku się skróciły. Dzięki temu, że dodatkowo zapłaciliśmy szpitalom ponad miliard złotych właśnie za te zabiegi, gdzie kolejki były drastycznie długie. Dzięki temu w całej Polsce wykonano w czwartym kwartale ubiegłego roku o ponad 30 tys. operacji zaćmy więcej niż rok wcześniej, 8 tys. więcej endoprotezoplastyki i 88 tys. więcej badań rezonansem magnetycznym. Także w tym roku chcemy przeznaczyć dodatkowe pieniądze na zabiegi i leczenie tam, gdzie jest najtrudniej i pacjenci czekają najdłużej. W trosce o pacjentów oczekujących na operacje zaćmy konsultant krajowy ds. okulistyki zaproponował, żeby wprowadzić kryteria zapisu do kolejki. Dzisiaj to działa w ten sposób, że każdy pacjent ze skierowaniem od lekarza rodzinnego może być zapisany na zabieg. W ten sposób kolejki są długie, ale często nie oddają rzeczywistości - czekają w nich pacjenci, którzy wcale nie mają jeszcze wskazań do zabiegu, ale zapisują się na zapas. Z tego powodu ktoś, kto naprawdę ma wskazania i powinien być szybko zoperowany, czeka za tym, komu zabieg wcale nie jest pilnie potrzebny. Tak być nie powinno. To przecież okulista na podstawie obiektywnych kryteriów ma ocenić, czy pacjent powinien być szybko operowany, czy nie. Tymczasem teraz decyduje o tym kolejność zapisu.
- Czy nie obawia się pan, że w ten sposób dojdzie do selekcji pacjentów i niektórzy będą musieli z kolejki wypaść?
- Nie ma mowy o wykreślaniu z kolejek. Specjaliści sugerują tylko, aby zmienić kwalifikację z bezpośredniego wskazania do operacji na wskazanie do ścisłej kontroli. Trzeba oceniać każdego pacjenta i ci chorzy, którzy mogą na zabieg poczekać, nie zostaną zapisani do kolejki, ale będą pod ścisłą opieką i kontrolą specjalisty. Postulat konsultanta krajowego ma sens dlatego, że jeżeli do kolejek wpiszemy tych, którzy rzeczywiście powinni być pilnie operowani, to jestem przekonany, że czasy oczekiwania skrócą się w ten sposób do poniżej roku. A mówiąc bardziej ogólnie - chcemy, żeby kolejki zaczęły maleć jeszcze w tym roku, a realnie skróciły się w 2019 r.
- PiS zapowiada nowe projekty społeczne. Czy w sztandarowym programie Ministerstwa Zdrowia Leki 75 plus będą zmiany?
- Dzisiaj seniorzy otrzymują za darmo raczej tanie leki i niekoniecznie te, których najczęściej używają. W Ministerstwie Zdrowia trwają w tej chwili analizy ekonomiczne, które specyfiki najbardziej obciążają budżety pacjentów i są najczęściej przez nich kupowane. Chcemy, żeby to właśnie takie produkty sukcesywnie wchodziły na listę 75 plus.
- Kiedy się na niej pojawią?
- Jest szansa, że niektóre z nich już w maju, a na pewno w lipcu. W tym roku wzrośnie też kwota, którą mamy do wydania na leki 75 plus - w ubiegłym roku było to 564 mln zł, a w tym - 643 mln zł.
- Kwota ubiegłoroczna nie została w całości wydana. Ministerstwo Zdrowia zaoszczędziło na bezpłatnych lekach 75 mln zł. Czy ta sytuacja się nie powtórzy w tym roku?
- Mogę zagwarantować, że tegoroczna kwota zostanie wydana w całości. Chcemy wydać wszystkie pieniądze, aby pacjenci mieli jak największą korzyść.
- Protest rezydentów odsłonił poważne problemy służby zdrowia. Z młodymi lekarzami udało się zawrzeć porozumienie, ale trudne sprawy do rozwiązania pozostały. W szpitalach dramatycznie brakuje lekarzy i pielęgniarek. Co Ministerstwo Zdrowia zamierza z tym zrobić?
- Nasi poprzednicy niewiele zrobili w tej sprawie, teraz od dwóch lat podejmujemy konkretne kroki, żeby zwiększyć dopływ kadr medycznych oraz powstrzymać ich odpływ, czyli emigrację. Zwiększamy w tym roku o blisko 300 miejsc limity przyjęć na kierunki lekarskie na uczelniach medycznych, dzięki czemu w przyszłości będzie więcej lekarzy. Dodatkowo ta liczba może się zwiększyć o studentów kształconych na nowych uczelniach, które otworzą kierunki lekarskie, być może już od września. Zwiększamy ilość środków przeznaczonych na kształcenie pielęgniarek i położnych. Chcemy też zatrzymać lekarzy w kraju. Musimy sprawić, żeby warunki ich pracy były godne, a zawód lekarza bardziej atrakcyjny z punktu widzenia finansowego i prestiżu pracy. Temu m.in. ma służyć porozumienie, które podpisaliśmy z rezydentami. Zgodnie z nim lekarze rezydenci otrzymają w zależności od specjalizacji dodatkowe 600 lub 700 zł mies. pod warunkiem, że przepracują w Polsce dwa z pięciu kolejnych lat po zakończeniu szkolenia specjalizacyjnego. Wprowadzamy również nowy zawód sekretarki medycznej, która odciąży lekarzy od papierkowej roboty.
- Czy sekretarka medyczna w polskich warunkach to nie jest fanaberia, na którą szpitali nie będzie stać?
- Zatrudnienie sekretarki i zdjęcie z lekarza licznych obowiązków związanych z wypełnianiem dokumentacji to nie jest koszt, lecz oszczędność. Szpitale muszą to zrozumieć. Wykorzystywanie do tej pracy lekarza rezydenta, który połowę swego czasu zamiast pacjentowi poświęca na wypełnienie dokumentacji, kosztuje dużo więcej. Godzina pracy lekarza, który zamiast leczyć, zajmuje się sprawami administracyjnymi, kosztuje nas dużo więcej niż godzina pracy sekretarki medycznej.
- Zapowiada pan wielką narodową debatę o zdrowiu. W służbie zdrowia było już tyle białych szczytów, okrągłych stołów i różnych debat, z których nic nie wynikało... Nie szkoda czasu na debatowanie?
- Ogólnonarodowa debata o zdrowiu, którą zainicjujemy, tym się będzie różnić od innych, że tym razem siadamy do stołu i mamy do wydania ogromne pieniądze - 6 proc. PKB - na polską służbę zdrowia. Skutkiem debaty mają być konkretne propozycje, na co te środki przeznaczyć, aby nie wyciekły i aby przyniosły efekty - czyli realną poprawę dla pacjentów. Nie chciałbym, aby tylko minister zdrowia, który jest urzędnikiem, debatował, jak powinien wyglądać polski system zdrowia. Chcę, żeby brali w tym udział wszyscy zainteresowani Polacy - eksperci, pacjenci i przedstawiciele pracodawców.