Andrzej Adamczyk - minister infrastruktury

i

Autor: Jakub Włodek Andrzej Adamczyk - minister infrastruktury

Minister infrastruktury przekonuje: Zwalczymy wykluczenie komunikacyjne [WYWIAD}

2019-08-12 6:14

Andrzej Adamczyk w rozmowie z "Super Expressem" uspokaja, że mimo wątpliwości ekspertów ustawa o walce z wykluczeniem komunikacyjnym, którą przygotował jego resort, jest dobra i pozwoli wygrać z tym zjawiskiem. Jak w praktyce ma wyglądać realizacja jednego z postulatów tzw. piątki Kaczyńskiego? I jak rząd ominie pułapki, które mogą czaić się w ustawie? Pyta Tomasz Walczak.

„Super Express”: - Z flagowych propozycji wyborczych, panu trafiła się najtrudniejsza: walka z wykluczeniem transportowym. To bardziej skomplikowane niż transfery pieniężne. Pisana na szybko ustawa jest podobno pełna niedoróbek…
Andrzej Adamczyk: - Zgadzam się, to trudny projekt. Problem wykluczenia transportowego jest niezwykle złożony. To nie tylko przywracanie połączeń autobusowych czy kolejowych, ale także rozwój infrastruktury. To nie tylko wielkie inwestycje w strategiczne drogi, jak Via Carpatia czy Via Baltica, ale także drogi samorządowe, często zaniedbane lub wręcz nieprzejezdne. Bywa tak, że dwa samorządy nie mogę się dogadać, żeby coś razem zbudować. I likwidacja tych barier jest dla nas najważniejsza. Nie możemy uznać, że skoro za drogi lokalne są odpowiedzialne samorządy, to nie jest to problem rządu. Z Funduszu Dróg Samorządowych na te drogi przeznaczymy w ciągu 10 lat 36 mld zł.
- I jak się ma udać ta walka, skoro tyle wątpliwości się pojawia?
- Uważam, że koncepcja zawarta w ustawie o funduszu rozwoju przewozów autobusowych jest trafiona. Rząd chce wesprzeć samorządy, które najlepiej orientują się w problemach mieszkańców i uwarunkowaniach lokalnych. Pomoc jest skierowana tam, gdzie panuje autentyczne, bezwzględne wykluczenie komunikacyjne.
- To często najbiedniejsze gminy. W ustawie zapisano, że muszą one przywracanie połączeń współfinansować...
- Transport zbiorowy to zadanie własne samorządów. Rząd poprzez fundusz chce wesprzeć te z nich, które sobie z tym zadaniem, najczęściej ze względów finansowych, nie radzą. Dofinansowanie ma być przyznawane wyłącznie do deficytowych linii. Wkład samorządów ma wynosić zaledwie 10 proc. kosztów. Nie są to więc tak wielkie obciążenia. Część kosztów funkcjonowania przywracanych linii będą pokrywać przychody z biletów. Tym bardziej, że wiele z tych linii ma szansę szybko stać się rentownymi i dopłaty na pierwotnym poziomie nie będą już potrzebne. Można będzie wtedy środki z funduszu przeznaczyć na tworzenie kolejnych połączeń. Eksperci podkreślają, że po kilku miesiącach regularnego, przewidywalnego kursowania autobusów czy pociągów pasażerowie nabierają pewności, że na przewoźnika można liczyć. Zmieniają swoje dotychczasowe przyzwyczajenia i w mniejszym stopniu korzystają z transportu indywidualnego.
- Weryfikacja tego, czy linia jest rentowna czy nie, wg ustawy odbywa się co miesiąc. Podobno potrzeba przynajmniej 3 lat, żeby sprawdzić, czy jest w stanie sama się utrzymać. W roku szkolnym będzie nią podróżować więcej ludzi, w wakacje stanie się deficytowa.
- Gdybyśmy dopuścili możliwość takiej weryfikacji dopiero po 3 latach, to mogłoby się okazać, że pieniądze, które firmy obsługujące dane linie pobierają, po prostu im się nie należą, bo linia dawno stała się rentowna. Musimy dbać o racjonalne wydawanie publicznych środków.
- W tym roku 300 mln, a w przyszłym 800 mln zł – tyle na ten projekt przeznaczacie. Da się za takie pieniądze  wprowadzić go w życie?
- 300 mln zł na ten rok to kwota wynikająca ze średniomiesięcznego zapotrzebowania na przywracanie połączeń do końca roku, w przyszłym będzie to już pełny rok z dofinansowaniem dla samorządów w wysokości 800 mln zł. Jeśli okaże się, że zapotrzebowanie jest większe, to zapewniam, że te pieniądze się znajdą.
- Dobrowolność korzystania z tego grozi podobno tym, że nie każdy samorząd będzie chciał w nim uczestniczyć. Według badań prof. Moniki Stanny z PAN ponad 1400 gmin w Polsce w ogóle nie widzi potrzeby finansowania transportu zbiorowego. Choć np. w Czechach do każdego odpowiednika sołectwa przynajmniej dwa razy dziennie musi dojechać autobus. Nakaz ustawowy nie byłby lepszy?
- Państwo nie może zmusić władz samorządowych do skorzystania z pomocy, a bez ich zaangażowania trudno przeprowadzić taki projekt. Ale na szczęście zainteresowanie programem ze strony samorządów już dziś jest bardzo duże. Wiele z nich ma już gotowe projekty linii i tylko czekały, aż wojewodowie ogłoszą nabór wniosków na dofinansowanie. Jestem przekonany, że aktywność radnych gmin, powiatów czy sołtysów, którzy żyją problemami swoich mieszkańców, sprawi, że władze samorządowe i będą chciały ubiegać się o dofinansowanie linii autobusowych. Wierzę, że żaden prawdziwy samorządowiec nie chce działać przeciwko swoim mieszkańcom i ich interesom. Liczę na to, że będziemy do programu musieli dokładać pieniądze, bo zainteresowanie nim będzie duże.
- Opozycja grzmi, że przez ostatnie 2,5 roku nie oddano do użytku ani jednego kilometra nowych autostrad. Skąd ta zwłoka? Nie potraficie autostrad budować?
- Potrafimy i to robimy, najlepszym przykładem na to są kolejne odcinki dróg oddawanych do ruchu. Opozycja może oczywiście próbować zdobywać poparcie różnymi metodami, tylko wmawiając kierowcom, że poruszają się w próżni naraża się na śmieszność, a podając nieprawdziwe informacje na zarzut niekompetencji. Budowa drogi to długi i skomplikowany proces, w którym prace w terenie to najkrótszy etap inwestycji. Przygotowanie „od zera” do udostępnienia kierowcom drogi ekspresowej czy autostrady zajmuje ok. 8-9 lat. W naszych realiach najczęściej jest tak, że jeden minister drogę przygotowuje, a jego następca ją oddaje do ruchu, to swoista sztafeta, na której końcu jest dobro Polski i Polaków. Jeśli opozycja tak grzmi, to chciałbym ją zapytać, dlaczego nie przygotowała do budowy kolejnych odcinków autostrad na tyle, by można je było realizować?.
- Przez osiem ostatnich lat…
- Prawda jest taka, że nasi poprzednicy zaniedbali przygotowanie inwestycji infrastrukturalnych, co budowę nowych dróg opóźniło. Ubolewam nad tym, że był przestój w realizacji programu autostradowego, że brakowało decyzji co do realizacji kolejnych odcinków. Nikt z obecnej opozycji nie przewidział w Programie Budowy Dróg z 2015 r. dokończenia autostrady A1 Częstochowa – Tuszyn. My ten proces odblokowaliśmy. Pamiętajmy też o jednym.
- O czym?
- Program autostradowy zakłada budowę 2000 km takich dróg. Dziś gotowych jest 1670 km. Kilka dni temu oddaliśmy do użytku 33 km autostrady A1 między Częstochową a Pyrzowicami. Do końca roku kolejny jej odcinek powinien już być do dyspozycji kierowców. W realizacji jest odcinek A2 na wschód od Warszawy oraz A1 od Częstochowy do Łodzi. Najmniej zaawansowana jest inwestycja od Białej Podlaskiej do granicy państwa. Ten odcinek jest na etapie przygotowywania dokumentacji. Szacujemy, że budowę autostrad zakończymy do 2025 roku.
- Ten termin nie jest zagrożony? Bo docierają kolejne wieści o tym, że wykonawcy schodzą z placów budowy.
- Nie ma takiej obawy. Na 160 realizowanych kontraktów drogowych rozwiązanych zostało 9. Część na skutek rezygnacji wykonawcy, który przyznał, że za zaproponowaną przez siebie w przetargu kwotę nie jest w stanie zrealizować zamówienia, a część dlatego, że umowy zostały podpisane z nierzetelnymi wykonawcami. Problem jest głównie z włoskimi firmami, a w szczególności z jedną z nich, która boryka się z wieloma problemami w całej Europie. Oczywiście chcielibyśmy, żeby wszystkie umowy były zrealizowane bez problemów i zgodnie z założeniami. Mogę jednak zapewnić, że przyjęty przez nas harmonogram budowy dróg nie jest z tego względu zagrożony.
Rozmawiał Tomasz Walczak