Adam Szłapka

i

Autor: Pawel Wodzynski/East News Adam Szłapka

Polska przejmuje władzę w UE

Minister ds. europejskich mówi jasno: Chcemy, by Unia mówiła polskim głosem

2025-01-02 5:23

Polska objęła z początkiem stycznia prezydencję w Unii Europejskiej. Po raz drugi nasz kraj będzie miał wyjątkowy wpływ na to, w jakim kierunku zmierza Wspólnota. Minister ds. europejskich Adam Szłapka w rozmowie z „Super Expressem” zdradza, co będzie sukcesem naszej prezydencji. Co jeszcze mamy do załatwienia?

Priorytet naszej prezydencji: bezpieczeństwo

„Super Express”: - Kiedy w 2011 r. Polska obejmowała prezydencję w Unii Europejskiej, rząd PO organizował wielki koncert w centrum Warszawy, przez kilka miesięcy wcześniej trwały debaty o tym, jak Polska dostaje szansę, by stać się czołową siłą we Wspólnocie. Tym razem imprez nie ma, a i o prezydencji jakoś ciszej. Aż tak nam ta Unia spowszedniała? Nawet wam trudno wykrzesać tamten entuzjazm?

Adam Szłapka: - Po 20 latach obecności Polski w Unii i sukcesu, zwłaszcza gospodarczego, jakim jest ten okres, Polacy uważają to za coś zupełnie normalnego. W 2025 r. nic też nikomu nie musimy udowadniać. To, co w tym półroczu polskiej prezydencji będzie najważniejsze, to to, by tak ustawić priorytety Unii Europejskiej, żeby cała Unia mówiła naszym głosem. A my uważamy, że nie ma dziś nic ważniejszego niż bezpieczeństwo Europy i na tym chcemy się w różnych wymiarach skupiać.

- Polska przejmuje prezydencję po Węgrzech. Rozczarowanie nimi jest w Brukseli duże, oczekiwania wobec polskiej prezydencji całkiem spore. Pakiet spraw, który został po Węgrach jest pokaźny, a i nowych wyzwań nie będzie brakować. Nie okaże się to paraliżujące?

- Cieniem na prezydencji węgierskiej kładzie się na pewno wizyta na samym jej początku – czyli w lipcu – Viktora Orbana w Moskwie. To niestety symbol ostatnich lat węgierskiej polityki. Problemem były też trudności we współpracy węgierskiej prezydencji z Parlamentem Europejskim. Czas, w którym my obejmujemy prezydencje, na pewno nie będzie łatwy, ponieważ jej początek zbiega się z początkiem sprawowania mandatu nowej Komisji Europejskiej. Między innymi przez to czeka nas bardzo dużo pracy, ale jesteśmy na to przygotowani.

Oczekują, że będziemy nadawać ton Unii Europejskiej

- Oprócz tego, że nowa Komisja dopiero się rozkręca, mamy dwa ważne unijne państwa z rządami w zasadzie tymczasowymi. To oczywiście Francja i Niemcy, z którymi trudno będzie rozmawiać o załatwieniu czegokolwiek. Do tego za chwilę Donald Trump obejmie oficjalnie urząd prezydenta. Unia będzie w ogóle sterowna w czasie naszej prezydencji?

- Wyzwań bez wątpienia nie będzie brakować – i zewnętrznych związanych z bezpieczeństwem oraz zmianą instytucjonalną w USA, i wewnętrznych związanych z zawirowaniami w niektórych państwach członkowskich. Natomiast oczekiwania wobec polskiej prezydencji są bardzo duże i mamy świadomość odpowiedzialności, która przed nami stoi. Kiedy rozmawiam ze wszystkimi naszymi partnerami unijnymi, to na naszą prezydencję patrzą nie z obawą, ale z nadzieją. Po ostatnim roku i inicjatywach, które wychodziły ze strony Polski w kwestii obronności czy migracji, widać wyraźnie, że jesteśmy w stanie nadawać ton Unii Europejskiej i wiele państw członkowskich oczekuje, że będziemy to robić nadal.

- Pamiętam niedawny tekst o zbliżającej się polskiej prezydencji w europejskiej edycji portalu Politico, w którym pewien anonimowy dyplomata unijny stwierdził, że Polsce niewiele się uda załatwić, ale też nie będziemy wielkim rozczarowaniem. To maksimum polskich możliwości – nie rozczarować?

- Rozumiem, że część dyplomatów liczy skuteczność wyłącznie tym, ile konkretnych aktów prawnych i dokumentów udaje się przyjąć, a nam zależy przede wszystkim na tym, żeby w Unii Europejskiej zasadniczo zmieniło się myślenie – żeby w stolicach unijnych państw zrozumiano, że dziś najważniejsze są inwestycje w nasze bezpieczeństwo i strzeżenie granic oraz rozwój europejskiej konkurencyjności. Chodzi o to, by zmienić myślenie o unijnej gospodarce i odejść od nakazów, zakazów, nadmiernych regulacji na rzecz zachęt, inwestycji i uwalniania gospodarki. Jeśli to uda się nam osiągnąć, będzie to miarą sukcesu naszej prezydencji.

Tusk wybierze interesy Trzaskowskiego zamiast unijnych?

- W tym samym tekście pojawia się obawa, że zbliżające się wybory prezydenckie w Polsce zdominują naszą prezydencję. Donald Tusk potraktuje prezydencję jako wehikuł kampanii wyborczej Rafała Trzaskowskiego i interesy partyjne przedłoży nad interesy Unii Europejskiej?

- Przypomnę, że w 2011 r. w czasie poprzedniej polskiej prezydencji odbywały się w Polsce wybory parlamentarne. Polska prezydencja nie jest też jedyną, w czasie której obywatele idą do urn wyborczych. To, że my podkreślamy bezpieczeństwo w różnych wymiarach nie tylko powinno łączyć polską klasę polityczną, ale też w coraz większej liczbie państw członkowskich zaczyna się rozumieć, że to właśnie bezpieczeństwo jest najważniejsze. Nie uważam więc, że wybory prezydenckie w Polsce w jakikolwiek sposób wpłyną na to, jak będziemy sprawować naszą prezydencję. Jej tematy nie są bowiem osią sporu w naszym kraju.

- Większość obaw co do Polski dotyczy zapewne polityki klimatycznej. Od pewnego czasu Donald Tusk kwestionuje to, co w Unii wynegocjowano w ramach walki ze zmianami klimatu, bo to uderza we wspomnianą przez pana konkurencyjność europejskiej gospodarki. Tymczasem unijni urzędnicy, których zdarza mi się spotkać w Brukseli, mówią, że cała Unia na politykę klimatyczną się zgodziła i nikt nie będzie teraz otwierał tej sprawy. Jak w tych warunkach chcecie cokolwiek wynegocjować?

- Sam zauważyłem, że w coraz większej liczbie państw unijnych oraz w samej Komisji Europejskiej zaczyna panować przeświadczenie, że walka ze zmianami klimatycznymi nie może oznaczać, że Europa stanie się niekonkurencyjna i będzie zabijać swój przemysł. Administracja Joe Bidena w taki sposób prowadziła politykę klimatyczną, że inwestycje w odnawialne źródła energii doprowadziły do obniżek rachunków za prąd, a amerykańska gospodarka stała się jeszcze bardziej konkurencyjna. Jedno z drugim da się więc połączyć. Nie trzeba szkodzić własnemu przemysłowi, by skutecznie walczyć z globalnym ociepleniem. Namawiamy do tego samego naszych partnerów w Unii.

Unia musi finansować europejskie bezpieczeństwo

- Dużo mówi pan o bezpieczeństwie i rzeczywiście dużo w kwestiach bezpieczeństwa będzie do domknięcia. Nie będzie to łatwe, bo w UE są wokół tych spraw podziały. Choćby w kwestii wspierania przemysłu zbrojeniowego. Francja uważa, że unijne pieniądze powinny zostawać w unijnym przemyśle. Polska i kraje bałtyckie chcą większej elastyczności. Choćby ze względu na Donalda Trumpa. Da się to pogodzić?

- To są oczywiście trudne rzeczy, ale na tyle istotne, że wszyscy musimy się na nich skupić. Europa musi mieć potencjał odstraszania agresorów tu i teraz, ale jednocześnie musimy zbudować europejski przemysł obronny w poszczególnych państwach członkowskich. To da się połączyć i nad tym będziemy wspólnie z naszymi partnerami w Europie dyskutować, by znaleźć najlepsze – dla Unii i jej bezpieczeństwa – rozwiązanie.

- W kontekście obronności chcielibyście, by Unia więcej łożyła na nią w ramach budżetu unijnego. Prace nad kolejną perspektywą budżetową dopiero się zaczynają. Jest klimat, żeby w tych początkowych etapach prac narzucić polski punkt widzenia?

- Bez wątpienia kwestie obronności są niezwykle ważne. Dobrą wiadomością jest to, że komisarzem ds. budżetu jest Polak, Piotr Serafin, a komisarzem ds. obronności jest Litwin, Andrius Kubilius. Obaj doskonale rozumieją wszystkie te uwarunkowania. My w czasie naszej prezydencji będziemy inicjować dyskusje na ten temat choćby na nieformalnym spotkaniu rady ds. ogólnych, która odbędzie się w lutym w Warszawie. To tu będą dyskutowane m.in. przyszłe wieloletnie ramy finansowe. Jak pan wspomniał, jesteśmy jeszcze na wczesnym etapie rozmów o budżecie, ale to dobry moment, by zacząć przekonać, że finansowanie obronności jest priorytetem.

Ameryka też potrzebuje Unii

- Wracając do Donalda Trumpa, to pewnie koło marca można się spodziewać pierwszych poważnych rozmów, które pozwolą uniknąć wojny handlowej między Unią a USA. Trump chce wysokich ceł na europejskie towary. Na jego celowniku są zwłaszcza Francja i Niemcy. Nie znajdziemy się między młotem a kowadłem jako prezydencja? Będziemy musieli zawalczyć o interesy UE, ale jednocześnie nie zrazić do siebie administracji Trumpa.

- Relacje transatlantyckie między Europą a Stanami Zjednoczonymi to coś więcej niż sojusz. To nie tylko NATO, ale wielka wspólnota między nami, która wzmacniana jest niezliczonymi powiązaniami gospodarczymi. W interesie i Stanów Zjednoczonych, i Europy jest to, żeby te relacje układały się jak najlepiej i wszystkim nam powinno na tym zależeć. Kiedy siadamy do stołu negocjacyjnego, to po to, by się porozumieć. Naturalnie historycznie znakomite relacje Polski i USA w tym kontekście to nasz dodatkowy zasób. Mając bowiem dobre relacje z Waszyngtonem, możemy więcej zrobić dla Unii Europejskiej. A jednocześnie mocna pozycja wewnątrz Unii oznacza, że jesteśmy dla Amerykanów atrakcyjnym partnerem. W związku z tym, że naszym priorytetem jest zapewnienie bezpieczeństwa UE, a dbanie o to, by stosunki europejsko-amerykańskie układały się jak najlepiej jest tego częścią, będzie to jeden z ważniejszych elementów naszej agendy.

- Wielu wskazuje, że Trump będzie chciał rozgrywać swoją grę bezpośrednio z Paryżem i Berlinem. Może się okazać, że nasze priorytety rozbiją się o rzeczywistość, w której Unia Europejska jako całość w relacjach z Waszyngtonem zostanie zepchnięta na margines?

- Myślę, że na koniec dnia administracja Donalda Trumpa doskonale rozumie, że Unia Europejska jest potężnym i chłonnym rynkiem, z którym warto mieć dobre relacje. W Unii tworzymy jednolity rynek, więc siłą rzeczy zachowanie jedności jest w interesie UE. Na pewno Amerykanie będą chcieli mieć dobre relacje, także handlowe, z Europą, bo Europejczycy kupują amerykańskie produkty.

Pomożemy Ukrainie ws. akcesji do Unii

- W lutym ma być przedłużony unijny pakiet sankcji przeciwko Rosji. Pana zdaniem, mimo postawy Węgier, uda się nie tylko przedłużyć dotychczasowe sankcje, ale też wprowadzić nowe?

- Ważne jest, oczywiście, przedłużenie istniejących już pakietów sankcji. Natomiast ich celem jest zawsze to, by były dotkliwe dla tych, którzy są nimi objęci. Dlatego powinniśmy szukać takich rozwiązań, które będą coraz bardziej odczuwalne dla Rosji. Stanowisko Polski jest znane i konsekwentne – będziemy chcieli, by kolejny pakiet zwiększał rosyjskie koszty prowadzenia wojny przeciwko Ukrainie.

- Tu potrzebna jest unijna jednomyślność. O nią będzie trudno.

- Na pewno nie będzie to łatwe do osiągnięcia, ale ja tradycyjnie pozostaję optymistą.

- A propos Ukrainy, Polska liczy, że uda się w czasie naszej prezydencji otworzyć negocjacje akcesyjne z Kijowem w dwóch obszarach. Znów sceptycyzm Słowacji i Węgier nie okaże się tu hamulcowym?

- Doskonale pamiętamy polskie negocjacje akcesyjne. To bardzo trudny i żmudny proces. Jako Polska od początku mówimy, że im Unia większa, tym jest mocniejsza i bardziej konkurencyjna. W związku z tym w czasie naszej prezydencji będziemy gotowi, by otworzyć pierwszy klaster negocjacji i jesteśmy w stanie pomagać w tym procesie. Natomiast musimy też pamiętać o tym, że żeby ten proces szedł do przodu, kraje aspirujące do członkostwa muszą się dostosowywać do standardów europejskich i tego trzeba na pewno pilnować.

- Mimo naszego wsparcia dla ukraińskich aspiracji, nasza prezydencja żadnej taryfy ulgowej nie zamierza stosować?

- Myślę, że Ukraina od 2022 r. i tak miała bardzo szybką ścieżkę na kolejnych etapach. W czerwcu 2024 r. zostały oficjalnie otwarte negocjacje z Ukrainą i jeszcze nigdy w swojej historii nie była ona tak blisko integracji ze strukturami europejskimi. Dziś najwięcej jest w rękach Ukraińców, bo to oni muszą wziąć na siebie trud reform i dostosowywania się do wspólnych rozwiązań. Naszą rolą jako prezydencji będzie pomagać w tym, ale przymykania oka na przepisy traktatów europejskich nie będzie.

Rozmawiał Tomasz Walczak