Kamila Biedrzycka: Dlaczego ostatecznie zdecydował się pan zostać w PiS?
Jan Krzysztof Ardanowski: To była bardzo trudna decyzja poprzedzona kilkugodzinną rozmową z prezesem Kaczyńskim. Ja jestem z tą formacją związany od 19 lat. Na dobre i złe. To, że wieś uwierzyła PiS, to było w dużej mierze zaufanie także do mnie. Jednego z nich, jednego z rolników, który się od nich nie odcina, który jest mocno z nimi związany do śmierci. Nie zgadzam się z „5 dla zwierząt” i zrobię wszystko żeby ona nie weszła – proszę być o to całkowicie spokojnym. Zresztą mówiłem to prezesowi patrząc mu głęboko w oczy. Powiedziałem: „jeśli będzie pan próbował dalej forsować te zapisy ustawy, tak mocno uderzające w wieś, to zrobię wszystko żeby to panu nie wyszło”.
- O co więc chodzi?
- Zjednoczona Prawica ma do zrobienia jeszcze wiele rzeczy i uważam, że jej formuła się nie wyczerpała. Nie przyłożę ręki do tego żeby doszło do przedterminowych wyborów i – nie daj Boże – władzę przejęła wojująca lewica, która wyciąga ludzi na ulicę i chce wprowadzać obyczajową rewolucję. Ale będę zdecydowanie bronił interesów wsi i przeciwdziałał tendencjom pojawiającym się w klubie, bo przecież to nie tylko zdanie prezesa Kaczyńskiego… Co prawda jego opinia o jakiejś szczególnej miłości dla zwierząt jest powszechnie znana, ale moim zdaniem oparta na fałszywych przesłankach. Ja mam żal do najbliższego otoczenia prezesa, które dostarcza mu informacji utwierdzające go w przekonaniu, że „piątka” nie wywoła negatywnych skutków i że dotyczy niewielkiej grupy rolników. To wszystko jest nieprawda, dlatego mam żal co do sposobu wypracowywania decyzji.
- To jak pan chce walczyć o interesy rolników w partii, w której nie ma dialogu, a jej prezes jest odcięty przez kilka osób od reszty polityków?
- To nadużycie. Realizujemy program rolny PiS, którego jestem współautorem (…) starałem się przez dwa lata z okładem. Choć czasem między tym co się chce a możliwościami realizacji – wynikającymi choćby z przepisów - jest różnica... W tej chwili kto inny odpowiada za realizację programu rolnego. Ja ws. „5 dla zwierząt” nie ustąpię. Jeżeli będzie dalej lansowana i przejdzie proces legislacyjny, łącznie z odrzuceniem zapowiedzianego przez prezydenta weta, no to wtedy będę mógł śmiało powiedzieć, że PiS nie chce realizować dobrej dla polskiej wsi polityki. Wtedy także zastrzegam sobie prawo do wystąpienia z partii. Na tym etapie chodzi o to żeby nie wprowadzać tej głupoty – i mówię to otwarcie, choć prezes się pewnie obrazi – tej głupiej ustawy szkodzącej wsi. Ale także o to, żeby nie rozwalać Zjednoczonej Prawicy. Choć wiele osób już witało się z gąską.
- Nie ma pan wyrzutów sumienia w stosunku do Lecha Kołakowskiego? On pokazał, że ma serce bardziej po stronie rolników, a pan, że jednak po stronie partii.
- To jest bardziej złożone. Ja szanuję Lecha, znam go od wielu lat. Była zresztą większa grupa posłów, która była gotowa wyjść z PiS żeby nie dopuścić do przegłosowania „piątki”. Nas po prostu – poza tą sprawą – zbyt wiele nie łączy. Niechęć do jednej ustawy wcale nie gwarantuje, że w innych sprawach mielibyśmy to samo zdanie (…) to za mało żeby tworzyć oddzielne koło. Ja jestem przekonany, że z tego chorego pomysłu władze partii się wycofają. Do tej pory PiS zachowywał się racjonalnie (…) nie przyłożę ręki do niszczenia polskiego rolnictwa.
- Czy pan wie skąd się w PiS wziął pomysł na tę „5 dla zwierząt”?
- Nie wiem.
- Ktoś prezesa zainspirował?
- Nie wiem… ja też próbuję dociec kto pracuje nad nową „piątką”, bo ponoć jakieś prace trwają. Są sprzeczne sygnały. Jestem przekonany, że jeżeli to by znowu trafiło do Sejmu, to tych przeciwników będzie znacznie więcej niż poprzednio. Wielu wie, że to jest głupota, której nie wolno lansować. Próbuję też ustalić kto to wymyślił – czy mityczny pan Moskal, który nie bardzo wiadomo skąd się wziął, czy inni doradcy, czy pan Czabański, który nie ma sukcesów w innych dziedzinach, więc teraz się stał wielkim miłośnikiem zwierząt… nie wiem. Nie ma to dla mnie szczególnego znaczenia. Ta ustawa uderza w podstawy ekonomiczne polskiej wsi, niemożliwe do zrekompensowania w żaden sposób. A podejmowanie takiej decyzji w pandemii? Kiedy brakuje pieniędzy na wszystko? Pensje, bezrobocie?...
- Premier nie byłby z pana zadowolony, bo nieustannie przekonuje, że wszystko jest w porządku i jesteśmy zieloną wyspą, a pan psuje tę narrację.
- Na tle Europy najgorzej jeszcze nie wypadamy, ale sytuacja ekonomiczna - chociażby w postaci deficytu budżetowego – będzie oddziaływała przez wiele lat (...)
- I w tak fatalnym gospodarczo czasie, w pandemii, zdecydował się pan dać ponad 270 mln zł premii pracownikom swojego ministerstwa i podległym mu jednostkom?!
- 30 tys. ludzi pracujących w podległych instytucjach nie miało w dużej części nawet podstawowej pensji, więc kiedy były podwyżki trzeba im było dać więcej, bo nie zarabiali nawet minimum. Należało im się to z umów o pracę, ze stałych elementów płacy: premii, nagród. Ja nie mam na to żadnego wpływu. Ani ja, ani kierownictwo resortu żadnych nagród nie otrzymywaliśmy (…) każdy minister musiałby te pieniądze wypłacić, bo inaczej poszliby do sądu…
- Czy polską wieś stać na weto rządu dla unijnego budżetu?
- Ja sądzę, że do tego weta nie dojdzie (…) Unia wie jakie ma korzyści z członkostwa Polski i Węgier w naszej części Europy. Jeśli uczciwie potraktuje zapisy traktatowe, to będzie refleksja (…)