"Super Express": - Pamięta pan swoje pierwsze spotkanie z Andrzejem Lepperem?
Leszek Miller, premier RP w latach 2001-2004: - Tak, to były lata 90. Ówczesny redaktor tygodnika „Nowa Wieś”, Waldemar Świrgoń, zaprosił mnie do swojej redakcji. Wcześniej poinformował, że tam będzie Andrzej. Zapytał, czy mnie to nie przeszkadza i czy byłbym zainteresowany w poznaniu Leppera. Powiedziałem, że w żadnym razie mi to nie przeszkadza. I tak się poznaliśmy we trzech - Świrgoń, Lepper i ja - pijąc wódkę.
- Wcześniej pan premier musiał słyszeć o nazwisku Leppera.
- Oczywiście, że słyszałem. Był on przedstawiany jako taki ludowy watażka, który nie liczył się z nikim i z niczym. Był specjalistą od blokad dróg i tak dalej. Ale jak pierwszy raz się z nim spotkałem, i powiedział na czym mu zależy, do czego dąży, to odniosłem wrażenie, że on rzeczywiście przejmuje się losem rolników, mieszkańców wsi i że czuje się przywódcą - zwłaszcza tych poszkodowanych. Z kolei ci uważali Leppera za swojego przywódcę. Ci z problemami, kłopotami, słabi...
- No właśnie. A propos kłopotów. Podczas gdy pan premier stał na czele rządu, Lepper przysporzył ich panu nie mało...
- Mnie to nie bardzo. Pamiętam, że on miał tak kiedyś takie bardzo nieładne wystąpienie w Sejmie. Jeszcze wtedy był wicemarszałkiem Sejmu. I w tym wystąpieniu zaatakował obóz rządu bez żadnych podstaw. Chodziło o Cimoszewicza wtedy, o Szmajdzińskiego. Zarzucał im korupcję. Wtedy podjęliśmy decyzję, że niestety, ale Andrzej nie może być dalej wicemarszałkiem. To był problem rzeczywiście. Lepper...
Wie pan. Może to pana zdziwi, ale ja uważam, że w polskiej polityce pojawiło się pod koniec XX wieku dwóch autentycznych przywódców ludowych, przy czym jeden z ruchu robotniczego, czyli Wałęsa, a drugi z ludu wiejskiego, czyli właśnie Lepper. Ich drogi potoczyły się bardzo różnie, ale i jeden i drugi mieli swój wpływ na Polskę. Lepper był przecież ministrem rolnictwa i wicepremierem i w takim charakterze jeździł do Brukseli. Z reszta tam zadziwiał wszystkich głęboką wiedzą i znajomością rzeczy.
- To na pewno nie był człowiek głupi.
- W tamtych czasach kiedy on objął ten urząd to naprawdę chciał się uczyć i robił szybkie postępy. Do dziś słyszę, że Lepper zadziwiał wszystkich znajomością fachu rolniczego. Gdyby nie te wszystkie historie związane z seksualnymi historiami, próbami korupcji politycznej, tych taśm, które się tam zachowały, no to trudno mieć do niego jakieś uwagi. Ja miałem taką rozmowę już kiedy on został wyrzucony przez PJK z rządu po tej prowokacji z Ziobrą. On wtedy był bardzo zgorzkniały oczywiście. W pewnym momencie powiedział mi: słuchaj, co się stało. Moi wyborcy się ode mnie odwrócili, jak mnie spotykają, to nie chcą rozmawiać, czuję taką pustkę. Zastanawiam się, co się stało. Ja mówię: Andrzej, jak zacząłeś ubierać się w najlepsze garnitury i jeździć do Brukseli, to twoi wyborcy zobaczyli kogoś innego i pewnie uznali, że już nie jesteś ich przywódcą. Ale to jest zwyczajna kolej rzeczy. Przecież nie mogłeś jeździć w waciaku do Brukseli. Więc to się płaci po prostu cenę, jak człowiek awansuje. W każdym razie nie było mu z tym dobrze i myślał o tym, jak to się stało.
- Przejdźmy do piątego sierpnia 2011 r. Jak pan premier dowiedział się smutnej nowiny?
- Ja byłem zagranicą i dlatego nie byłem na pogrzebie. Ale jak wróciłem z zagranicy, to pojechałem na cmentarz, tam się umówiłem z rodziną zmarłego. Żona zaprosiła mnie do jej gospodarstwa, na taki krótki posiłek. I oczywiście rozmawialiśmy o tym, co się stało. Pamiętam, że ani żona ani syn nie wierzyli w to, znaczy nie chcieli przyjąć, że to jest samobójstwo. Twierdzili, że pan Andrzej nie sygnalizował żadnych tego rodzaju skłonności, przeciwnie: snuł plany, umawiał się z nimi, co dalej robić itd.; oni w żadne samobójstwo nie wierzą. Być może teraz zmienili zdanie.
- A pan?
- Ja? Ja uważam, że wersja samobójstwa jest bardzo realna. On miał szalone kłopoty. Powiedzmy, że świat mu się zawalił, nie bardzo wiedział, jak się odnaleźć. Człowiek w takich sytuacjach jest skłonny do desperackich czynów. Ale oczywiście jeżeli by się pojawiły za jakiś czas jakieś poszlaki czy inne dowody... wie pan, w polskiej polityce wszystko jest możliwe.
Dalsza część tekstu pod galerią.
- Pan premier by powiedział, że Andrzej był pana przyjacielem?
- Aż tak daleko chyba bym nie poszedł. Ale pamiętam, że Andrzej mi powiedział, że jestem jednym z nielicznych polityków, z którymi on jest na "ty". Przy wódce, na samym początku naszego poznania w "Nowej Wsi", tak przyjęliśmy i tak zostało. To był 1997 albo 1998 r. - szczyt potęgi AWS. No a my w małym pokoiku redakcyjnym, przy butelce wódki, żeśmy się poznali.
- W Sejmie coś tam piliście, gadaliśce?
- Oczywiście! Później było trudniej, po tym jego wystąpieniu, gdy zaatakował moich ministrów. Ale kiedyśmy się spotykali w Sejmie jak mniej ludzi widziało, no to wie pan - normalnie, jak to między ludźmi. Problem między mną a Andrzejem kiedy ja byłem premierem polegał na tym. Ja parłem za wszelką cenę do tego, żeby zakończyć negocjacje i wejść do Unii, a on był temu przeciwny. Uważał, że ta wysokowydajna gospodarka Zachodu zmiażdży polskie rolnictwo. Andrzej myślał, że na tamtych warunkach nie jesteśmy w stanie konkurować z Niemcami, Francuzami. On był przekonany, że jak Polska wejdzie do UE, to będzie katastrofa dla polskiego rolnictwa. Jak się okazało, stało się dokładnie odwrotnie. Rolnictwo właśnie najbardziej skorzystało z dotacji unijnych.
- Nie miał pan premier do niego żalu przez to?
- Ja próbowałem z nim rozmawiać, ale to było jak rozmowa do ściany. Powtarzał ciągle te same, nieprawdziwe formuły w które wierzył... W tej sprawie było jasne, że nie jesteśmy się w stanie porozumieć.
- Do 2011 mu nie przeszła ta niechęć do UE?
- Później troszkę poluzował, ale w sumie do końca mówił, że "Leszek, zobaczysz jeszcze jak ten Zachód nas wy*** i co z polskiej wsi zostanie".
- Pamięta pan premier to, kiedy pierwszy raz usłyszał nazwisko "Lepper"?
- Nie pamiętam. To był początek lat 90., kiedy była masa tych blokad rolniczych. Do czasów rządu Oleksego, to każdy wiedział, kto to Lepper. Opowiem panu śmieszną historię. Właśnie żeśmy się z Lepperem poznali w tym 1997 czy 1998 roku i dalej były te blokady na drogach. Ja ruszałem w tak zwany teren gdzieś w okolice Zielonej Góry. I dzwonię do Leppera i mówię, "słuchaj, Andrzej, ja jutro wyjeżdżam, ale jak wy blokujecie drogi, to ja nie będę mógł przejechać". On do mnie, że jak trafię na blokadę, to żebym zadzwonił. I (śmiech) gdzieś w Wielkopolsce żeśmy się natknęli na taką blokadę i mówię do rolników: "panowie, puścicie mnie, bo jestem w takich koleżeńskich stosunkach z Lepperem, mogę do niego zadzwonić". Oni, "to niech pan zadzwoni". Ja dzwonię do Leppera, daję mu rolnika, ten powiedział mu parę słów, po czym rolnik zszedł z tej blokady i mówi: "proszę bardzo, może pan jechać".
- To się nazywa charyzma.
- Lepper... Tak. On był charyzmatyczny. Ja obserwowałem, jak go ta cała klasa polityczna nienawidziła... Oczywiście, on był demagogiem, populistą... Ale odczuwałem gdzieś taką zazdrość, może zawiść, do człowieka, który faktycznie wyciągnął się z tych nizin społecznych i który teraz chce być posłem, marszałkiem, premierem... Wszystkim z trudem przychodziło maskowanie tej niechęci i pogardy dla Leppera. A cokolwiek by o nim nie mówić, był to polityk wyjątkowy. Drugiego takiego nie będzie.
Rozmawiał Daniel Arciszewski
>>>Utrudnienia pod Piotrkowem! Protest rolników ma potrwać 48 godzin
>Wielki protest, rolnicy wyszli na ulice. Zablokowano drogę krajową