Miller: Gość zza wielkiej wody

2017-07-05 7:00

Dziś wieczorem przyleci do Polski Donald Trump. To siódmy prezydent Stanów Zjednoczonych odwiedzający nasz kraj, ale też pierwszy, którego wizycie towarzyszą liczne fochy i dąsy. Część polskiego establishmentu obraziła się na Trumpa, że został gospodarzem Białego Domu, i gdzie tylko może, daje to odczuć. "To jest prezydent, który kłamie, zrywa umowy i nie przestrzega ustaleń" - wita Trumpa na łamach "Gazety Wyborczej" Anne Applebaum. Dodaje jeszcze, że byłaby zdumiona, gdyby amerykański przywódca wiedział, gdzie leży Polska. Na szczęście piloci Air Force One mają taką wiedzę. Jest zatem pewność, że prezydencki samolot trafi na warszawskie Okęcie. Dalej już wszystko pójdzie gładko i nie ma co oczekiwać wybuchów szczerej wesołości jak przy powitaniu Jimmy'ego Cartera, kiedy amerykański tłumacz ubierał słowa swojego szefa w zwroty typu: "przybyłem tutaj, ponieważ was pożądam" i "porzuciłem Stany Zjednoczone na zawsze".

Jeśli wierzyć źródłom zza oceanu, polskie władze złożyły obietnicę entuzjastycznego powitania prezydenta USA na ulicach Warszawy. To nie musi być trudne. Właśnie Ministerstwo Obrony odcięło się od pomysłu podlaskiego radnego, żeby do walki z dzikami rzucić Wojska Obrony Terytorialnej. Intencją lokalnego polityka była likwidacja wszystkich tych zwierząt, bez względu na ich stan zdrowia. - Jak już będą martwe, to się sprawdzi, czy rozpowszechniały afrykański pomór świń, czy nie - tłumaczył z ogniem w oczach prześladowca dzików. Jego pomysł nie spotkał się jednak z aprobatą decydentów. Dzięki temu mężne szeregi WOT mogą zostać wprzęgnięte do radosnego witania Trumpa, gdzie tylko będzie trzeba. Wystarczy płomienne wezwanie ministra Macierewicza, który zdążył już oświadczyć, że obecność prezydenta Stanów Zjednoczonych "raz na zawsze przekreśli doświadczenie okupacji i zniewolenia sowieckiego". Pan minister nie wziął pod uwagę, że takie słowa mogą ranić poprzedników Trumpa fetowanych kiedyś w Polsce, ale na szczęście nie wiedzą oni, że istnieje ktoś taki jak Macierewicz.

Niezależnie od pohukiwań salonu obrażonych obie strony osiągną zamierzone cele. Ameryka zobaczy swojego prezydenta w otoczeniu uśmiechniętych i życzliwych mu ludzi, Polska choć na krótko będzie miała poczucie docenienia i obecności w głównym nurcie światowej polityki. Welcome to Poland, Mr President!

Zobacz także: Janusz Korwin-Mikke: Jak nie walczyć z nepotyzmem?