Mikołaj Dowgielewicz, minister ds. europejskich: Prezydencja bez celebry i prestiżu

2011-07-01 14:15

W dniu objęcia przez Polskę półrocznego przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej specjalnie dla "Super Expressu" Mikołaj Dowgielewicz, minister ds. europejskich.

"Super Express": - Prezydencja będzie kosztować Polaków 370 milionów zł. Warto wydać na nią aż taką kasę, czy po prostu nie mamy wyboru?

Mikołaj Dowgielewicz: - Z wydatkami na prezydencję jest trochę jak z polisą OC na samochód. Każde państwo wchodząc do UE ma obowiązek, by wziąć na swoje barki kierowanie Unią przez 6 miesięcy.

- Czyli jednak kosztowny obowiązek...

- Prezydencję można lepiej lub gorzej wykorzystać. My zamierzamy przy tej okazji promować Polskę poprzez kulturę, kuchnię i dzięki gościom, którzy przyjadą do naszego kraju. 30 tysięcy polityków, dyplomatów i dziennikarzy wesprze sektor usług w kilkunastu polskich miastach.

Przeczytaj koniecznie: Donald Tusk dla Super Expressu: POMOŻEMY wyjść Europie z KRYZYSU

- Całe lata spędził pan, pracując w Europarlamencie czy Komisji Europejskiej. Pamięta pan, żeby komukolwiek wyszła promocja kraju w ten sposób?

- Udane prezydencje są pamiętane bardzo dobrze i długo. Prezydencja szwedzka czy francuska bądź austriacka. Przygotowując się, staraliśmy się wyciągnąć wnioski z róż-nych przypadków.

- A z tych nieudanych?

- Zwłaszcza tych nieudanych, ale nie będę wymieniał, o które chodzi. Kiedy poczytamy oceny różnych prezydencji, widzimy, że oceniane są głównie po dwóch rzeczach. Po tym, jak realizuje wyznaczone cele, oraz po tym, jak reaguje na sytuacje kryzysowe.

- Nie żałuje pan, że prezydencja Polski przypadła już na okres po traktacie lizbońskim, kiedy ta instytucja nie ma już takiego znaczenia jak dawniej?

- Prezydencja to przede wszystkim ogrom obowiązków. W tej chwili rzeczywiście nie ma już tam zbyt wiele celebry i elementów prestiżowych. A obowiązków jest nadal dużo.

- Wielu politologów uważa, że trochę celebry będzie. Ze względu na kampanię wyborczą będziemy mieli inwazję znanych polityków na Polskę. Pokażą się z premierem Tuskiem...

- Politologom płaci się za analizowanie tego, jak będzie wyglądała kampania, więc uznali, że prezydencja odegra w niej ważną rolę. Nie sądzę, żeby tak było. Będzie to raczej duże wyzwanie dla ministrów i administracji. W większości przypadków będzie to bez znaczenia dla kwestii krajowych, poruszanych w kampanii. Skupimy się na tym, by działać integrująco, by Unia mówiła jednym głosem w sprawach gospodarczych czy polityki sąsiedztwa.

- To są chyba zadania każdej prezydencji, obojętnie jakiej.

- Polska ma też jasno sprecyzowane cele, jak Partnerstwo Wschodnie czy wzmacnianie wspólnego rynku. Jesteśmy przygotowani na to, by nasza prezydencja była aktywna.

- Wierzy pan w to, że polityka wschodnia kogoś jeszcze na Zachodzie interesuje? Nie jest tak, że podnosimy temat, by zupełnie nie umarł?

- Są konkretne rzeczy, które możemy osiągnąć, wspierając ambicje Ukrainy, Mołdowy czy Gruzji. Choćby układ stowarzyszeniowy z Ukrainą. Oczywiste jest, że wydarzenia w Afryce Północnej interesują wielu w Unii, bo mają duże znaczenie dla bezpieczeństwa Europy. Polska wyrosła już jednak z patrzenia na nią przez pryzmat licytowania, która z polityk sąsiedztwa jest ważna. Europa nie może zaniedbać żadnego z tych regionów.

- Nie może, ale jednak zaniedbuje. W Unii wagę polityk mierzy się często budżetami. Budżet Polityki Wschodniej to 4 miliardy euro. Budżet jej odpowiednika z Afryką Północną jest ponaddwukrotnie większy, a pomoc dla Grecji 50 razy większa. To przepaść.

- Trudno to porównywać. Po pierwsze pakiet ratunkowy dla Grecji nie pochodzi z budżetu Unii, który wynosi nieco ponad 120 mld euro w skali roku. Po drugie mówimy tu o wsparciu różnych reform i działań w krajach sąsiedzkich. Na drugiej szali mamy ratowanie jednego z krajów członkowskich, więc obowiązuje zasada: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

- Budżet na lata 2014-2020 będzie kluczową sprawą podczas prezydencji. Po ostatnim kryzysie i problemach wielu budżetów krajowych trudno chyba przekonać Zachód do naszego punktu widzenia? Wierzy pan w to, że Unię ominą cięcia?

- Sytuacja gospodarcza jest w wielu krajach nie najlepsza, więc negocjacje będą trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Myślę jednak, że nawet w krajach najmocniej dotkniętych przez kryzys jest świadomość, że budżet europejski powinien być narzędziem rozwoju. Jeżeli przytniemy budżet tak, że nie będzie wspierał infrastruktury, rolnictwa, spójności czy innowacji, to Unia nie będzie wypełniała swoich zadań. Spodziewam się więc jakiegoś kompromisu, który zapewne nikogo do końca nie zadowoli. Może nie za pół roku, ale chcę, by nasza prezydencja nas do tego przybliżyła.

- Uznałby pan to za sukces, a co za porażkę polskiej prezydencji?

- O porażkach nie będę spekulował. Co do sukcesu - jeśli w grudniu będziemy mieć poczucie, że Unia wykorzystała ten czas w kwestii swoich długofalowych celów gospodarczych. Jeśli wzmocni ducha swojej otwartości wobec sąsiadów i krajów kandydujących. Chciałbym też, żeby za naszej prezydencji doszło do podpisania traktatu akcesyjnego z Chorwacją, a więc kolejnego rozszerzenia UE. Udowodniłoby to, że Unia nie zamyka się nawet wtedy, gdy przeżywa poważne problemy.