- Odnosząc się do tego mojego wpisu o podziale Polski na dwa kraje, nikt tego nie zaakceptuje, trzeba rozumieć to ironicznie. Nie ma szans, żeby podzielić Polskę jak kiedyś RFN i NRD. Podział polityczny w Polsce jest bardzo dramatyczny i bardzo głęboki. Podobny do tego, jak podzielone są społeczeństwa zachodnie. Wygląda to podobnie do podziału na republikanów i demokratów w USA czy torysów i laburzystów w Wielkiej Brytanii - skomentował swój wpis dotyczący podziału Polski na zachodnią część proeuropejską oraz wschodnią orbitującą wokół Rosji.
- Dlaczego PiS chce przeniesienia wyborów? Nie dlatego, że PKW sobie nie poradzi, bo sobie poradzi. I nie dlatego, że to wprowadzi w konfuzję wyborców, bo nie takie rzeczy się będą działy, zwłaszcza, gdy wybory samorządowe będą przesunięte na wiosnę, to będą nachodzić na wybory do europarlamentu. Gdyby naprawdę o to chodziło, no to najprostszy sposób, to decyzja o samorozwiązaniu Sejmu powinna zapaść na początku przyszłego roku. Wtedy mamy wybory parlamentarne na przełomie wiosny i lata przyszłego roku i bez problemu przeprowadzamy wybory samorządowe w konstytucyjnym terminie jesiennym. Dlaczego to robią, skąd zamieszanie wokół wyborów? Odpowiedź jest banalna. Robią to we własnym interesie. Dlatego, że tak się składa, iż ta formacja jest słaba w wyborach samorządowych. To widać wyraźnie. Jakie największe miasto w Polsce jest dowodzone przez kogoś, kto był związany w kampanii z PiS? To jest prawdopodobnie mój rodzinny Racibórz, który liczy 60 tys. mieszkańców. Być może jest jeszcze jedna miejscowość, ale to pokazuje, że PiS nie radzi sobie w dużych miastach, w średnich, ale także i na wsi, gdzie silny jest PSL. Mówiąc bardzo krótko: rozłożenie wyborów takie, że najpierw parlamentarne, a później samorządowe, ma ułatwić PiS po pierwsze osiągnięcie dobrego wyniku w wyborach parlamentarnych, a potem ewentualnie ucieczkę do samorządów, gdyby się okazało, że władzę przejmuje opozycja, na co się zanosi - skomentował politolog.
Prowadząca odniosła się także do sprawy deklaracji Donalda Tuska, który zapowiedział, że poparcie dobrowolnej aborcji do 12 tygodnia życia to warunek znalezienia się na listach Platformy Obywatelskiej. - Z jednej strony robi bardzo dobrze, bo podwyższa temperaturę sporu, wzmaga emocje, a te wybory mogą rozegrać się o emocje najtwardszych elektoratów. Duża część wyborców jest zniechęcona w ogóle polityką. Duża część wyborców PiS jest zniechęcona. Czują, że już nie wypada zagłosować na tę partię, a jednocześnie nie chcą głosować na opozycję. Dlatego Jarosław Kaczyński z jednej strony mobilizuje swoich najtwardszych tym rechotem o osobach transpłciowych, antyzachodnią retoryką. Z drugiej strony Donald Tusk podkręca atmosferę i radykalizuje swój przekaz, też gwarantując sobie, że najtwardszy elektorat liberalny pójdzie do wyborów i na nich zagłosuje. Z tego punktu widzenia to jest sensowne, czyli podgrzewamy emocje i betonujemy elektoraty - ocenił prof. Migalski.
Kolejnym z tematów, jakie Kamila Biedrzycka poruszyła z prof. Markiem Migalskim było zagadnienie szczególnie rozpalające w ostatnich dniach emocje, a mianowicie postać Antoniego Macierewicza i kwestia jego podkomisji smoleńskiej. - Co do prywatnych relacji Macierewicza i Kaczyńskiego, nie będę się odnosił. Pewien jestem jednak, że w tych działaniach jest jakiś interes. Na początku lat 90. Jarosław Kaczyński był politykiem umiarkowanym i on takie postacie jak Antoni Macierewicz uważał za ruską agenturę. W jednym z artykułów w Rzeczpospolitej pokazuję tę drogę ewolucyjną Kaczyńskiego. Na tamte warunki Porozumienie Centrum to była umiarkowana centroprawica, a Macierewicz znajdował się po stronie radykalnej. W pewnym momencie połączyły ich interesy, bo to interesy obu panów się zbiegły - ocenił ekspert. - Słyszałem o sytuacji pewnego szantażu politycznego. Ale ja bym to określił w ten sposób, że Kaczyński uznał, że lepiej mieć Macierewicza u siebie, żeby sikał na zewnątrz namiotu, niż żeby był na zewnątrz i sikał do namiotu PiS. Pewna część wyborców, gdyby doszło dziś do podziału PiS, poszłaby za Antonim Macierewiczem. Niech to będzie co 10 wyborca PiS, który uznałby, że rację ma pan Antoni, a nie Jarosław. I to byłby poważny uszczerbek na stanie posiadania PiS. Więc tak to bym tłumaczył, jakimiś interesami. Ale szantażu politycznego nie wykluczałbym - podsumował ekspert.