"Super Express": - Gdzie szukać winnego za bałagan w polskich kolejach?
Bogusław Liberadzki: - Podstawową częścią transportu kolejowego są Polskie Koleje Państwowe, które znajdują się pod bezpośrednim nadzorem ministra infrastruktury. Jego odpowiedzialność jest oczywista.
- Więc będzie dymisja?
- Nie sądzę. Ona niewiele pomoże. Problem tkwi dużo głębiej. Sama koncepcja zarządzania transportem kolejowym jest chybiona i unikatowa w skali europejskiej. PKP są podzielone, wzajemnie skłócone i nie da się nimi sprawnie rządzić. Po drugie, ich zarząd jest niekompetentny i nieodpowiedzialny. Należy go czym prędzej wymienić. Problemem jest też wielkie niedofinansowanie kolejnictwa. Winna wszystkiemu jest reforma kolei z 2000 roku i kolejne rządy ostatniej dekady. Odtąd atomizacja PKP się tylko pogłębiała i dzisiaj mamy tego efekty.
- A może premier, grożąc ministrowi palcem, chce mu pokazać miejsce w szeregu?
- Możliwe. Teraz pozycja Grabarczyka w rządzie z pewnością osłabnie. Jednak jako zdymisjonowany miałby wiele czasu na działalność polityczną wewnątrz partii i umacnianie swych wpływów. A jeśli pozostanie ministrem, będzie musiał się poświęcić kolejom, budowie dróg i usprawnianiu funkcjonowania poczty. Zresztą Donald Tusk zawsze dość konsekwentnie bronił wszystkich swych ministrów. No, może z wyjątkiem ministrów sprawiedliwości.
- Czy pan jako jeden z poprzedników ministra Grabarczyka podałby się do dymisji, będąc dziś w jego skórze?
- Na pewno poczułbym się do odpowiedzialności za obecny stan rzeczy i zastanowiłbym się poważnie nad swoimi kwalifikacjami jako ministra transportu. Minister Grabarczyk ma za miękkie serce. Nie wykazał się aktywnością w wymienianiu kadr na bardziej kompetentne. Wręcz przeciwnie, kieruje się tu przesłankami politycznymi, a nie profesjonalnymi.
Bogusław Liberadzki
Eurodeputowany SLD, były minister transportu