Między mną a premierem Tuskiem coś się zmieniło

2009-11-07 3:00

Grzegorz Schetyna w szczerej rozmowie zastanawia się, czy jego dymisja była ko nieczna, tłumaczy, dlaczego nie wróci już do rządu i jaki ma sposób na Janusza Palikota

"Super Express": - Dlaczego nie gra pan już w piłkę z Donaldem Tuskiem? Obraził się pan?

Grzegorz Schetyna: - Mam kontuzję i bardzo dużo pracy w Sejmie. W przyszłym tygodniu wracam na boisko.

- I nadal będzie pan dogrywał piłki do premiera?

- Oczywiście. Wierzę w grę zespołową. Mam nadzieję, że przerwa dobrze mi zrobi i nasza współpraca na boisku będzie się układała wzorowo.

- A poza boiskiem?

- Skoro na boisku będzie dobrze, to w polityce nie może być inaczej.

- A tak szczerze, po ludzku. Jak teraz wyglądają pana relacje z premierem?

- Nabieram dystansu do tego, co się wydarzyło. Oczywiście coś się zmieniło, jest inaczej. Fakty są takie, że razem ustaliliśmy, że musimy postąpić radykalnie. Moje przejście do Sejmu było elementem tego planu. Cóż, tak bywa.

- Trudniej się wam teraz rozmawia?

- Konsultujemy się w ważnych sprawach. Razem oglądamy też mecze.

- Smuda to dobry wybór?

- Tak, w tej sprawie jesteśmy z premierem zgodni. Cenimy jego warsztat.

- A o pańskiej dymisji też rozmawiacie?

- Na razie nie. Teraz jestem skupiony na organizowaniu pracy w Sejmie. Klub potrzebował zmian i nowego modelu przywództwa. Ostatni miesiąc to był trudny czas, porozmawiamy o tym, jak nabierzemy do tego dystansu.

- Premier pytał już: "Grzesiu, i jak ci tam w tym Sejmie?".

- Było takie pytanie.

- I co pan odpowiedział?

- "Świetnie. A jak Tobie?". Potem rozmawialiśmy długo o tym, co w Platformie musimy zmienić, żeby lepiej funkcjonowała, jak odzyskać zaufanie ludzi, którzy nam uwierzyli.

- Kiedy dowiedział się pan o dymisji?

- Po raz pierwszy rozmawialiśmy o tym na kilka dni przed moim odejściem z rządu. Rozmawialiśmy długo, zastanawiając się, co dalej zrobić. Przygotowywaliśmy różne scenariusze. Łącznie z bardziej twardymi.

- Ale kiedy ostatecznie zapadła decyzja o pańskiej dymisji?

- To nie ja podejmuję decyzje o zmianach w rządzie Donalda Tuska.

- Czyli to on zdecydował.

- Oczywiście.

- Co pan poczuł, kiedy okazało się, że jednak trzeba będzie odejść?

- To był dla mnie trudny moment. Byłem na to gotowy, ale było - tak po ludzku - naprawdę ciężko. Teraz z pewnego dystansu zastanawiam się, czy było to konieczne.

- I jaka jest odpowiedź?

- Premier uznał, że tak.

- A pan jak uważa?

- PO to mój największy projekt polityczny, moje dziecko i pasja. Jeżeli uznaliśmy, że rzeczywiście ów projekt jest zagrożony, to trzeba było go ratować wszelkimi sposobami. Nie zważając na interesy osobiste poszczególnych polityków. Po komisji śledczej przyjdzie czas na ocenę tych decyzji. Wtedy wspólnie zastanowimy się, czy dobrze zrobiliśmy. Teraz jestem skupiony na odbudowaniu ducha w klubie, ja wierzę w "team spilit". To był bardzo trudny czas dla wszystkich w Platformie, nie tylko dla Tuska i Schetyny.

- Co pan czuje? Żal? Rozgoryczenie?

- To dla mnie trudny czas. Tu postawię kropkę. Byłem bardzo mocno zaangażowany w prace rządu. Prowadziłem wiele projektów, nie tylko związanych z moim ministerstwem. Część z nich zostanie już na długo, jak drogi lokalne, tzw. schetynówki. Bardzo poważnie traktuję swoją pracę, robiłem wszystko, żeby być dobrym ministrem i wicepremierem. Te dwa lata to był bardzo dobry czas, kreatywny, czas realizacji ważnych i dużych projektów. Zawsze będę to dobrze wspominał.

- Czyli postąpiono z panem niesprawiedliwie?

- Czuję się jak na kozetce w filmach Woody'ego Allena. Zamknijmy już temat moich emocji. Wszyscy, którzy odeszli z rządu, wiedzą, że musimy teraz wzmocnić PO, utrzymać zaufanie ludzi. Bo alternatywą jest władza PiS. A do tego nie możemy dopuścić. Odszedłem dla dobra projektu, jakim jest Platforma. I jeśli szef tego projektu powiedział: musimy postąpić tak i tak - to trzeba było powiedzieć OK! To dla mnie oczywiste.

- W polityce jest w ogóle miejsce na przyjaźń?

- Teraz wiem, że przyjaźń między politykami jest możliwa, ale poza sceną polityczną. Przez ostatnie lata tworzyliśmy zespół ludzi, którzy mogli nazywać siebie przyjaciółmi. Przeszliśmy razem bardzo wiele. Stworzyliśmy bardzo osobiste relacje. Ale okazało się, że przy tak poważnym kryzysie one nie mogą wpływać na decyzje polityczne. Dzisiaj wiele osób mówi, że przyszłość PO będzie zależała od relacji Tuska i Schetyny. Faktycznie byliśmy zawsze zgranym duetem. Najbliższy czas zweryfikuje nasze relacje. Ale jedno jest pewne - nie może mieć to wpływu na współpracę polityczną. Mamy jeszcze dużo razem do zrobienia.

- Co bardziej pana bolało - dwie porażki PO w 2005 r. czy dymisja ze stanowiska wicepremiera?

- Zdecydowanie bardziej 2005 r. A teraz? Byłem wicepremierem i ministrem, a teraz jestem szefem największego klubu w historii III RP. Kilku ministrów z innych krajów europejskich dzwoniło do mnie i mówili nawet o awansie (śmiech). Więc patrzę na te zmiany, jak na nową szansę. Chcę ją jak najlepiej wykorzystać. Przecież mam przed sobą jeszcze kilka lat w polityce.

- Czego panu w Sejmie najbardziej brakuje?

- Tu jestem cały czas "on-line". Pod drzwiami stoją dziennikarze i muszę rozmawiać o wszystkim: szczepionkach, Radzie Polityki Pieniężnej, reformie systemu emerytalnego.

- Nie boi się pan komisji śledczej? Przecież cała opozycja będzie czyhała na pana i premiera.

- Mogliśmy tej komisji nie powołać, uznaliśmy jednak, że musimy wyjaśnić wszystko do końca. Komisja pomoże oczyścić atmosferę. Każdy będzie mógł oglądać jej pracę w telewizji, przejrzystość buduje zaufanie. Teraz to jest najważniejsze. Komisja zajmie się wyjaśnieniem wszystkich niejasności podczas prac nad tzw. ustawą hazardową, również w okresie rządów SLD i PiS. Komisja wyjaśni, co wszyscy politycy robili z tą ustawą, czy było coś złego, czy nie.

- "Grzegorz, powiedz mi z ręką na sercu, że jesteś czysty i że na komisji już nie wyjdzie nic, co by nam mogło zaszkodzić". Z ust premiera padło takie pytanie?

- Tak.

- I co pan odpowiedział?

- Że nie zrobiłem niczego, co mogłoby zaszkodzić PO. Znamy się z Donaldem Tuskiem prawie 20 lat, zawsze rozmawialiśmy szczerze.

- Nie żałuje pan znajomości z Sobiesiakiem?

- Znam go z klubu Śląsk Wrocław. Każdy związany ze sportem we Wrocławiu go zna. To były piłkarz, potem biznesmen. Zaangażowałem się w ratowanie trzecioligowego upadającego klubu piłkarskiego. Właścicielem tego klubu był Sobiesiak. Ktoś może powiedzieć - to grzech i głupota. Ja uważam, że trzeba było wtedy Śląskowi pomagać.

- Jakim człowiekiem jest Sobiesiak?

- Za słabo go znam. Na pewno jest bardzo popularny we Wrocławiu. Choć teraz wszyscy udają, że o Sobiesiaku nie słyszeli i nigdy go nie widzieli. To zachowanie dosyć obrzydliwe. Jak się kogoś znało, to nie ma się co tego wypierać.

- Po wszystkim rozmawiał pan z nim?

- Nie. Ostatni raz widziałem się z nim ponad rok temu na lotnisku.

- Co pan myślał, czytając rozmowy Chlebowskiego?

- Chlebowski nie potrafi, niestety, odmawiać. Chciał pokazać, jak bardzo dużo może, a nic nie robił. Został za to bardzo ciężko potraktowany.

- Ale chyba na to zasłużył...

- Oczywiście.

- Wzruszył się pan, kiedy mówił, że się nie dorobił, wszystko ma na kredyt, a w dodatku miał myśli samobójcze?

- Nie, mówienie teraz o takich rzeczach jest nie na miejscu. Przecież nikt tych jego rozmów nie spreparował. Dorośli ludzie muszą ponosić konsekwencje swoich słów i czynów.

- Co zrobiliście, że Chlebowski nagle zamilkł?

- Myślę, że na jego miejscu każdy wolałby się schować. Od początku mówiłem mu, że najlepszym miejscem do obrony będzie komisji śledcza. Myślę, że w końcu on też to zrozumiał.

- A co z Mirosławem Drzewieckim? Powinien zawiesić członkostwo w PO?

- Zrezygnował z funkcji skarbnika. Wystarczy. Teraz czekają go wyjaśnienia przed komisją śledczą.

- Po sprawie Sawickiej wiedzieliście przecież, że CBA będzie chciało was złapać...

- Obawiałem się tego. A złapano nas nie na przestępstwie, tylko na stenogramach, niedomówieniach i niezręcznościach.

- Niezręczności? Pół rządu Kamiński wysadził w powietrze! Premier popełnił błąd, zostawiając go po wyborach?

- Premier uważał, że taką służbą powinien kierować ktoś z zewnątrz. Ktoś, kto będzie patrzył nam wszystkim na ręce i pełnił rolę takiego "rządowego bata". Pytanie, czy wszystkich traktowano tak samo. Czy Piechę z ivabradyną potraktowano tak jak Sawicką? Dlatego czekamy na audyt nowego szefa CBA. Wtedy łatwiej będzie stwierdzić, czym tak naprawdę przez ostatnie dwa lata zajmowało się biuro. Czy realizowało polityczne zamówienie walki z przeciwnikami PiS, czy nie.

- Najpierw Sawicka, potem Misiak, na koniec Chlebowski. Wszyscy związani są z pana matecznikiem - Dolnym Śląskiem. Artur Balasz mówi wprost: Schetynie musi dać to do myślenia. Dało?

- Artur Balasz jest ostatnią osoba, która powinna mnie pouczać. Cytując klasyka, stracił okazję, żeby się nie odzywać.

- Ale z geografią nie ma problemu...

- Proszę zwrócić uwagę, że niejasna aktywność Sawickiej, Misiaka i Chlebowskiego nie jest związana z Dolnym Śląskiem, tam nic złego się nie wydarzyło.

- Sugeruje pan, że CBA polowało na Schetynę i jego ludzi?

- To dziennikarze postawili taką tezę...

- Dało to panu do myślenia?

- Tak, bardzo. Czekam na audyt dotyczący działań CBA.

- Będzie pan kandydował na przewodniczącego PO?

- Nie planowałem tego.

- A teraz?

- Szable trzeba już zbierać, zwłaszcza że Palikot rośnie w siłę i już szykuje się do starcia! Jak go pan teraz w klubie ujarzmi?

- Jest lepiej. Dużo z nim rozmawiam.

- Pogadanki edukacyjne?

- Mówię mu, że nie warto kierować się emocjami. I że nie wystarczy mieć rację, by iść na skróty. Przekonuje go do myślenia zespołowego i polityki. Jeżeli Palikot będzie grał tylko na siebie, to przegra.

- Straszy go pan?

- Nie. Ja nigdy nie straszę. To oznaka słabości. Zresztą Janusz nie jest strachliwy.

- A w co w ogóle gra Janusz Palikot?

- O... To pytanie na długą rozmowę, a ja mam za chwilę kolejne spotkanie.

- On sam wie?

- Myślę, że nie. Ale to bardzo dobry towarzysz do rozmów.

- Jak będzie wyglądała Polska i PO po komisji hazardowej?

- Nie wiem. Wiem, czego bym chciał: silnej Polski i wysokiego zaufania do Platformy.

- Wróci pan do rządu?

- Nie. Do wyborów na pewno nie. Byłem już w rządzie, a teraz mam na horyzoncie inny projekt - wybory prezydenckie, samorządowe i parlamentarne.

- W tym pierwszym projekcie trzeba będzie zastąpić Tuska. Wracamy więc do wariantu Schetyna premierem?

- Zawsze byłem zwolennikiem tego, by Donald Tusk wszedł w kampanię wyborczą jako urzędujący premier. Będę go namawiał do takiego rozwiązania. Jeżeli oczywiście zdecyduje się kandydować i będzie kandydatem PO.

- A będzie?

- 16 maja zapadnie decyzja.

- Do tego czasu coś się może zmienić?

- Moim zdaniem nie. Ludzie oczekują od nas zwycięskiego starcia Tusk - Kaczyński.

- Myśli pan, że Kamiński zachował jakiegoś asa w rękawie?

- Wszystko, co miało się zdarzyć, już się zdarzyło. Rzucono wszystko naraz, by stworzyć odpowiednią atmosferę i udowodnić, że to już koniec rządu i Platformy. Nie udało się.

Nasi Partnerzy polecają