"Super Express": - Komentatorzy przywołują słowa Lecha Kaczyńskiego wypowiedziane w Tbilisi 6 lat temu o tym, że po Gruzji Rosja może chcieć zaatakować Ukrainę, a nawet Polskę. Wielu przyznaje mu rację. Twarda polityka wobec Rosji wynika więc z "polskiej rusofobii" czy z chłodnej kalkulacji?
Michał Karnowski: - Podczas wizyty czterech prezydentów i jednego premiera krajów Europy Wschodniej w Gruzji mieliśmy do czynienia z czymś ważnym i bardzo dobrym dla naszego bezpieczeństwa. To był wspólny głos regionalnego sojuszu. Niestety, po przejęciu władzy przez Platformę i śmierci Lecha Kaczyńskiego zrezygnowano z sojuszu państw, które doświadczyły sowieckiej dominacji, rozumieją, co to jest KGB i na czym osadza się cały putinizm.
Patrz też: Nowy gracz w konflikcie o Krym? Turcja zaniepokojona o Tatarów z Krymu!
- Może Polacy chcieli polityki niezaostrzania relacji z Rosją i może m.in. dlatego Donald Tusk wygrywał wybory?
- Może chcieli tego, bo mieli na tacy rzuconą argumentację, że historia się skończyła, możemy się zająć konsumpcją, jesteśmy w NATO i UE, że nic nam nie zagraża itd. A wszystkie głosy o tym, że bezpieczeństwo nie jest dane raz na zawsze, były wyśmiewane. Donald Tusk i jego ekipa włożyli ogromny wysiłek w ten przekaz. Dziś ta polityka zbankrutowała, a prognozy opozycji się sprawdziły.
- Jednak Donald Tusk o sytuacji na Krymie wypowiada się jednoznacznie, mocno i zdecydowanie.
- Z punktu widzenia polskiego interesu dobrze, że ta zmiana nastąpiła. Zobaczymy, na ile ona będzie konsekwentna, bo Rosja ma kilka argumentów, którymi może ukarać za to Donalda Tuska. Wcale nie jest powiedziane, że premierowi się to opłaci. Zobaczymy też, czy Polacy uwierzą w tę zmianę.