- On nie szukał energii, bo on ją ma. Wielu Polaków zaczęło dopuszczać, że PiS może przejąć władzę i PiS jako straszak już nie działa. Kaczyński szukał wiarygodności i języka, który by opisywał jego propozycję dla Polski jako odpowiedzialną, wiarygodną i całościową.
- To się udało?
- Chyba nie w stu procentach, ale był to duży krok, by przekonać wątpiących. Dość dobrze wybrzmiało poszerzenie spektrum zainteresowań tej partii, takie od obrony po gospodarkę. Fałszywym tonem było podkreślanie obietnic socjalnych. W tych trudnych kryzysowych czasach Polacy są na to wyczuleni i niewielu wierzy w takie deklaracje. Ale PiS przebił szklany sufit w sondażach i wiele wiatru wpadło w jego żagle.
- Sondaże rzeczywiście zmieniły się na korzyść PiS, ale PiS chyba nie zyskuje nowego elektoratu. Raczej wielu wyborców PO rozczarowało się jej rządami i nie zamierza iść do wyborów, obniżając prognozowaną frekwencję. W ten sposób zmieniają się proporcje w sondażach.
- Liczy się wynik finalny wyborów. Można odbić piłeczkę, że PO nie tyle zyskała wyborców dla swojego projektu w 2007 roku, tylko przeciwko PiS. Ale ci wyborcy na stałe z Platformą nie zostali.
- Fakt, że prezes nie miał kontrkandydata, nie był zgrzytem?
- Być może na poziomie precyzyjnej, politologicznej analizy to jest jakiś problem. Ale przed tymi kongresami, a i wcześniej Polacy wiedzieli, że w kolejnych wyborach zmierzą się Tusk i Kaczyński. Jest to partia Jarosława Kaczyńskiego i ma to swoje wady i zalety. Z drugiej strony może takie uczciwe stwianie sprawy jest lepsze, niż udawanie, że Jarosław Gowin jest w stanie cokolwiek uwojować w PO. Grzegorz Schetyna chyba wyczuł, że udział w tym cyrku byłby dla niego niewskazany.