"Super Express": - Został pan następcą Jerzego Buzka w roli szefa Europarlamentu i dał się pan poznać jako zwolennik głębokiej integracji Unii Europejskiej. I ledwo objął pan rządy, a na szczycie Unii Europejskiej doszło do faktycznego podziału Wspólnoty na kilka grup integracyjnych...
Martin Schulz: - Jestem przeciwko Europie różnych prędkości i tworzeniu jakichkolwiek ekskluzywnych klubów wewnątrz UE. Decyzja o tych odrębnych szczytach strefy euro była rozczarowująca. Oznacza bowiem, że nie zawsze brałyby w nich udział kraje spoza strefy euro. Błędem jest wykluczanie państw, które mają przyjąć tę walutę w przyszłości. Tym bardziej że np. w Polsce udało się zachować szybki wzrost.
- Decyzje o tych szczytach przyjęto w Polsce jako niezbyt satysfakcjonujące...
- Częściowo dzięki mojej interwencji i twardemu stanowisku Donalda Tuska Polska i inne kraje będą jednak uczestniczyć w większości szczytów strefy euro jako obserwatorzy. Wyjątek to dyskusja na temat pomocy finansowej dla państw euro. Nie ma więc tragedii.
- Niby nie ma, ale pierwszy raz złamano zasadę, że najważniejsze decyzje w UE podejmuje się jednomyślnie. Coś się skończyło... Wystarczy porozumienie rządów, jakiś pakt fiskalny i kilka krajów wprowadzi coś w życie mimo sprzeciwu członków Unii.
- Nie sądzę, by złamano tu jakieś tabu. Traktat o UE przewiduje możliwość tzw. wzmocnionej współpracy, gdy grupa państw decyduje się na szybszą integrację w jakiejś dziedzinie. Co do paktu fiskalnego to uważam go za niepotrzebny. Wystarczył tzw. sześciopak, czyli sześć aktów dotyczących zarządzania gospodarczego w Unii.
- Po co w takim razie 25 z 27 państw UE podpisało pakt fiskalny?
- Cóż... Martwi mnie, że Wspólnocie brakuje inicjatyw wzrostowych. Jest sama surowość, a ta nie wystarczy, by rozwiązać kryzys długów rządowych.
- Duet Merkel - Sarkozy, który przejął władzę w Unii, wydobędzie Europę z tych kłopotów?
- Historia uczy, że Unia działa najlepiej, gdy jej silne instytucje napędza niemiecko-francuski silnik. Tak udało się zbudować wspólny rynek pod koniec lat 80. Zdecydowanie sprzeciwiam się jednak takiemu niemiecko-francuskiemu dyrektoriatowi, oddzielnej strefie euro i reszcie. Nie może być podziału na silnych, którzy rozkazują, i resztę, która ma słuchać.
- Merkel i Sarkozy chyba dobrze czują się w tej roli...
- Merkel i Sarkozy muszą zrozumieć, że nie mają monopolu na decyzje o przyszłości Europy. Sojuszowi Berlina i Paryża brakuje zresztą solidnych podstaw. Przywódcy Niemiec i Francji różnią się przecież w zasadzie we wszystkim. Od euroobligacji po rolę Europejskiego Banku Centralnego. To przywództwo zbudowane jest na trwałej niezgodzie.
- Niby tak, ale trzyma się mocno...
- Powiedzmy sobie szczerze, że pozycja Merkel nie wynika wyłącznie z tego, że niemiecka gospodarka jest tak potężna. Wynika z tego, że przywódcy innych krajów wyrażają swoje zdanie nieśmiało. Nie chcę rozdawać innym rad, ale w rozmowach z Merkel i Sarkozym powinni być jednak bardziej stanowczy.
- Á propos Sarkozy'ego... To czołowy polityk UE, ale w kampanii prezydenckiej często odwołuje się do haseł antyeuropejskich. Jak pan to odbiera?
- Te hasła są niepokojące. Jak choćby możliwość wyjścia ze strefy Schengen. Wybór prezydenta to jednak suwerenna decyzja Francuzów. Nie chcę się w nią mieszać.
- Takie kraje jak Polska martwi to, że Sarkozy jest w stanie wymusić podejmowanie kluczowych decyzji w UE w wąskim gronie. Kanclerz Merkel powinna mu tak łatwo ulegać?
- Rozumiem te obawy, ale nie demonizujmy makiawelicznego wpływu Paryża na Berlin czy inne kraje UE. Zdecydowana większość decyzji nadal będzie podejmowana metodą wspólnotową wszystkich rządów, Komisji Europejskiej i Europarlamentu.
- Niektórzy twierdzą, że duet Merkel - Sarkozy doprowadzi do fasadowości instytucji unijnych - jak Komisja i Europarlament. To nie one wyznaczają dziś kierunek...
- Jest próba osłabienia instytucji UE przez niektóre rządy i polityków, pod pretekstem walki z kryzysem. Stąd niektóre fundusze pomocowe poza ramami Unii. Będę zdecydowanie walczył z tym trendem. Wspólny interes powinien być ważniejszy niż interes unijnych potęg.
- Jest pan bardzo bojowo nastawiony...
- Jestem gotowy do konfrontacji z tymi rządami, które będą ograniczać władzę Parlamentu Europejskiego. Staje się on dziś centrum unijnej debaty i chcę tę tendencję utrzymać. Jako przewodniczący widzę swoją rolę w obronie interesów zwykłych ludzi. To oni wybierają Europarlament i musimy zapewnić, że decyzje dotyczące milionów Europejczyków będą podejmowane przejrzyście, a nie pokątnie, w gabinetach Brukseli, Berlina czy Paryża.
- W interesie zwykłych ludzi w Polsce jest np. wydobycie gazu łupkowego. Będzie pan je wspierał czy blokował?
- Każdy z krajów UE sam powinien decydować o tym, skąd czerpie źródła energii. Gaz łupkowy na pewno jest szansę dla Polski na uniezależnienie się od dostaw gazu z Rosji. Nie powinien być jednak traktowany jako panaceum. Warszawa powinna myśleć o odnawialnych źródłach energii. Członkowie Unii zgodzili się, by do 2020 roku 20 proc. energii pochodziło właśnie ze źródeł odnawialnych.
- To piękna, ale niezwykle kosztowna zmiana dla krajów opartych na tradycyjnych źródłach energii. Gaz łupkowy pomógłby zaś naszej gospodarce. Możemy się łudzić, że UE na to pozwoli?
- Komisja Europejska ogłosiła, że nie zamierza w sprawie gazu łupkowego wprowadzać żadnego ustawodawstwa. W Europarlamencie zdania są podzielone, trwają prace w komisjach nad raportem... Zobaczymy, jakie wnioski to przyniesie. Chcę jednak uspokoić, że będzie on miał raczej charakter doradczy.
- Zajmie się pan też drobniejszymi sprawami? Np. rzekomym łamaniem standardów na Węgrzech?
- Nie uważam, że sytuacja na Węgrzech to drobniejsza sprawa. Zajmujemy się Budapesztem nie dlatego, że ktoś jest uprzedzony, ale dlatego, że od dwóch lat dochodzą do nas niepokojące informacje. Dotyczą istotnych dla Unii spraw: prawa medialnego, niezależności banku centralnego i wymiaru sprawiedliwości.
- Europarlament bardzo troszczy się o wartości na Węgrzech. Premiera Holandii nie wezwał jednak do złożenia wyjaśnień w sprawie antyimigracyjnego portalu internetowego. Choć stworzyli go jego koalicjanci, nacjonaliści. Orbana wezwano, bo biednym wolno mniej?
- Europarlament i ja osobiście zajęliśmy twarde stanowisko w sprawie tego portalu, potępiając go. Mówiłem to osobiście premierowi Holandii Markowi Rutte. Co do wezwania premiera Orbana - on sam chciał złożyć wyjaśnienia. Mark Rutte może to zrobić w każdej chwili.
- Wielu dostrzega jednak w UE stosowanie podwójnych standardów. Niedawno wstrzymano Węgrom pomoc UE w związku z nieprzestrzeganiem dyscypliny budżetowej. Hiszpania - ten sam problem, a potraktowano ją łagodniej.
- Nie ma tu żadnych podwójnych standardów. Budapeszt łamie dyscyplinę budżetową regularnie od 2004 roku. Kilkakrotnie przesuwano już rozwiązanie tego problemu. Hiszpania wpadła zaś w kłopoty niedawno, w związku ze światowym kryzysem. Nie dostaje też taryfy ulgowej. W drugiej połowie roku komisja oceni jej wysiłki w walce o dyscyplinę budżetową.
Martin Schulz
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego, polityk niemieckiego SPD