"Super Express": - Jak porównałby pan zachowanie mediów w sprawie afery Rywina i obecnej, hazardowej?
Prof. Maciej Mrozowski: - W przypadku Rywina dziennikarzom było zapewne łatwiej wypełniać swoją rolę. Ówczesna komisja była pierwsza, podobnie jak pierwszą była afera tego typu. A to, co jest pionierskie, zawsze skupia uwagę, jest widowiskowe. Sam wybuch afery Rywina był bardziej spektakularny. Pojawiły się symboliczne nazwiska i instytucje budzące emocje. Adam Michnik, "Gazeta Wyborcza". Lew Rywin, znany producent, grał wówczas rolę czarnego charakteru w serialu "Ekstradycja". Sprawa Rywina była też bardziej czytelna w aspekcie zarzutów kryminalnych. Pozostawało dochodzenie, kto może za Rywinem stać. Dziś nie ma nawet pewności, czy może to się skończyć jakimiś zarzutami karnymi, czy pojawią się jakieś twarde dowody przestępstwa. Kwestia świeżości jest ważna, bo afer i komisji było już kilka i ich urok nieco przyblakł.
- Ważna, ale nie jedyna. Dziennikarze relacjonują dziś aferę rządu, który lubią. Którego wyczekiwali po latach rządów PiS. Afera Rywina dotyczyła nielubianego SLD. To musi grać swoją rolę.
- Nie ulega jednak wątpliwości, że mamy z tym do czynienia. Dziennikarze mają swoje poglądy i sympatie polityczne. Czują, że przesłuchania przed komisją staną się narzędziem walki politycznej. Idą wybory prezydenckie i tu musi chodzić o poderżnięcie gardła Tuskowi. Media są różne, ale wielu dziennikarzy rzeczywiście znalazło się na rozdrożu. Z jednej strony nadal są wyraźnie niechętni PiS i temu, co określali "aferomanią" i awanturnictwem. Z drugiej strony afera jest naturalnym celem dla mediów. To jest złote jajo podane na tacy i dziennikarze nie mogą z tego rezygnować. Zwróćmy uwagę, że po pewnym okresie łagodnego traktowania polityków Platformy, media musiały jednak zacząć szarpać polityków PO. Nie mogą też już ryzykować prób pomniejszania tej afery. Media mają bowiem swoje sympatie, ale mają też interesy.
- Mówiąc wprost, trwa wewnętrzna walka sympatii dziennikarzy z tym, czego chcą widzowie i czytelnicy?
- Tu mają znaczenie dwa czynniki. Po pierwsze, dziennikarze pamiętają kilka kolejnych afer po Rywinie. Miały być głośne, miała być sensacja, a zakończyło się niczym. Stąd początkowo mogli podchodzić do tej sprawy łagodniej, z obawą. Drugim czynnikiem są jednak sympatie, a w tym przypadku raczej antypatie polityczne. Nie da się ukryć, że dziennikarze generalnie nie przepadają za Kaczyńskimi. I obawiają się, że wchodząc głębiej w aferę hazardową, mogą w pewnym momencie wyraźnie wpłynąć na wynik przyszłych wyborów prezydenckich. Świadomość, że mogą pomóc Kaczyńskim, na pewno ich blokuje. Obawiają się, że swoją pracą wesprą PiS, który poprzednio zwalczali. A PiS odpłaci im pięknym za nadobne, pokazując, że nie była to najlepsza inwestycja. Istotnie, nie wierzę, żeby dziennikarze rwali się w redakcjach do zajmowania się aferą hazardową.
- Czy zeznania kolejnych świadków mogą zmienić ich podejście?
- Nie sądzę, żeby podczas kolejnych przesłuchań trysnął przed komisją gejzer sensacji. Podejście mediów niespecjalnie się zmieni. Samych odbiorców nie do końca ekscytuje też zapewne kwestia wpływania na kształt ustawy. Jest sprawa kontaktu polskich oligarchów z polityką, ale tu szczytem był przypadek Kulczyka. Dziś obywatele lepiej niż przed laty wiedzą, że kapitalizm to nie jest pole do działania dla aniołów. To często wilki, które muszą bardzo brutalnie walczyć. Biznesmeni pojawiający się w aferze hazardowej są zaś graczami raczej trzeciego sortu. I to wpływa na mniejsze niż przed laty zainteresowanie aferą. Inną ligą są nagrania rozmowy Michnika z Rywinem, spotkania Kulczyka czy Krauzego. Zupełnie inną zaś rozmowa Chlebowskiego z Sobiesiakiem. W związku z tym nie ma też poczucia wielkiej afery, a raczej niesmaku w związku z geszefciarstwem lokalnego biznesmena i ludzi z PO.
- Czy wpływa na to w jakiś sposób samo zachowanie polityków w mediach?
- Platforma wydaje się mieć do istnienia komisji stosunek ambiwalentny. Z jednej strony chciałaby się przed nią oczyścić, z drugiej daje sygnały, że obawia się jeszcze większego wylania zupy. A już samo bełtanie zupy jest problemem, gdyż im dłużej trwa, tym częściej PO jest kojarzona z aferą jako taką. I wyraźnie nie wiedzą, co z tym zrobić. Zaś ci, którzy zasiedli w komisji, nie są politykami największego formatu. Nie da się ukryć, że komisja ds. afery Rywina miała jednak wyższy poziom. Dziś to już towar gorszej jakości. Tamci byli obyci z mediami, mieli jakiś wizerunek. Tu takim "otrzaskanym" politykiem z doświadczeniem jest właściwie tylko Wassermann. Jego doświadczenie widać choćby po tym, że nie jest już taki wojowniczy jak kiedyś. Pracuje spokojniej. Reszta robi wrażenie bezradnych i zagubionych. Stąd choćby fatalna decyzja o usunięciu posłów PiS z komisji, z czego trzeba było się później wycofać.
Prof. Maciej Mrozowski
Medioznawca, wykładowca Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego