"Super Express": - Dziś Mariusz Trynkiewicz wychodzi z więzienia i pozostanie na wolności przynajmniej do momentu, kiedy sąd orzeknie, żeby izolować go w specjalnym ośrodku. Daleko jeszcze do wyciszenia nastrojów, ale już można podsumować to, jak dotychczas państwo poradziło sobie z tą sprawą. Jaką ocenę pan wystawi?
Mec. Piotr Andrzejewski: - Jestem bardzo krytyczny co do roli państwa w rozwiązaniu problemu Mariusza Trynkiewicza. Zaczął się on już 25 lat temu, kiedy zabrakło wyobraźni i strategicznego patrzenia na skutki stanowionego prawa, kiedy na mocy amnestii karę śmierci zamieniono mu na karę 25 lat pozbawienia wolności. Dzisiaj doświadczamy doraźnej "pląsawicy legislacyjnej", która jest szczególnie niebezpieczna w dziedzinie prawa karnego i penitencjarnego. Nie zastanowiono się w ogóle, jak zadziała system prawny wobec osób, które nie są psychicznie chore, ale nie rokują poprawy ze względu na deklaracje kontynuowania swojej zbrodniczej działalności, a także ze względu na predyspozycje biologiczne. A takim przypadkiem jest Trynkiewicz.
- Mówimy tu o błędzie założycielskim tej sprawy. Politycy mieli jednak 25 lat, żeby na spokojnie zastanowić się, jak ten błąd naprawić. Ale jak to u nas bywa, rozwiązania zaczęto szukać w ostatniej chwili.
- Zaniechanie państwa w tej sprawie jest, moim zdaniem, ewidentne i dotyczy to wszystkich ekip rządzących w III RP. Aktualnie zaniechanie dotyczy zarówno publikacji nowego prawa, które miało zapobiec wyjściu Trynkiewicza na wolność, jak i jego uprawomocnienia się.
Przeczytaj też: Skandal! Nasze państwo chroni morderców, a nie ofiary
- To tzw. prawo o bestiach można mimo wszystko uznać za udaną próbę naprawienia błędu sprzed ćwierć wieku?
- Sama ustawa budzi moją dezaprobatę. Wychodzi ona ze standardów lat 20. i wczesnej doktryny faszystowskiej, która mówiła, że nieważne jest karanie, bo winę trudno przesądzić, ważne jest natomiast separowanie osób niebezpiecznych dla społeczeństwa aktualnego porządku. Wydaje mi się, że odrzucenie poprawek, które pojawiły się w Sejmie, pogorszyło znacznie to rozwiązanie prawne. Pozwala bowiem w przyszłości skazywać bardzo szeroką grupę ludzi na wysyłanie do psychuszek czy ograniczanie ich podstawowych praw jedynie na podstawie opinii często stronniczych biegłych. Taka praktyka była charakterystyczna w XX-wiecznych systemach totalitarnych.
- W tym prawnym węźle gordyjskim, który wytworzył się przy okazji sprawy Trynkiewicza, można było, pana zdaniem, przyjąć takie rozwiązanie, które nie budziłoby takich skojarzeń?
- Przede wszystkim należało to prawo ograniczyć do bardzo konkretnych przypadków, takich jak zbrodnie na tle seksualnym, czy do osób, które nie kierują się ogólnie przyjętymi normami moralnymi lub dokonują swoich zbrodni za pieniądze i to w ramach recydywy. Uniknęlibyśmy arbitralności i uznaniowości, którą wprowadza bieżące rozwiązanie prawne. Na Zachodzie istnieje już cały wachlarz rozwiązań prawnych, które można było w tym wypadku zastosować, ale bezrefleksyjność naszych elit i legislatorów dała niestety po raz kolejny o sobie znać.
- Z naszej rozmowy wynika, że państwo zawiodło przynajmniej w trzech obszarach - u zarania sprawy, nie analizując konsekwencji odgórnej amnestii i zamiany kar śmierci na 25 lat więzienia, potem przez lata ignorując zagrożenie i wreszcie działając pod wpływem impulsu, tworząc złe prawo. Jak na jedną sprawę to aż za dużo błędów.
- Szczególnie ten ostatni zarzut jest dla mnie, jako prawnika, szczególnie obciążający. W Polsce zbyt często tworzy się prawo dla doraźnych celów z pogłębiającym się pogwałceniem elementarnych zasad jego stanowienia. Ta jedna sprawa Trynkiewicza pokazuje, jak funkcjonuje dzisiaj legislacja i odpowiedzialność rządzących za zapewnienie nam bezpieczeństwa. Jest papierkiem lakmusowym, który dowodzi, jak polskie państwo prawa wygląda w praktyce. To też zresztą szerszy problem, ponieważ wskazuje on na to, że demokracja w naszym kraju funkcjonuje na podstawie pewnych jej schematów, ale z zupełną ignorancją dla jej ducha.
Piotr Andrzejewski
Prawnik, sędzia Trybunału Stanu