Maciej Hartwich: Mam ogromny żal do ministra, że nas oszukał
- Ograli nas jak dzieci - mówił w poniedziałek (13 marca) rozgoryczony Maciej Hartwich, mąż posłanki, tuż po wyjściu ze spotkania z wiceministrem rodziny i polityki społecznej Pawłem Wdówikiem w siedzibie ministerstwa przy ul. Nowogrodzkiej. - Minister Wdówik, gdy zaprosił nas w czwartek w Sejmie do siebie na rozmowy, złożył publicznie obietnicę, że wszyscy protestujący będą mogli wrócić - relacjonował nam zdenerwowany. - Niestety, jak tylko wyszedłem z Sejmu, w biurze przepustek sejmowych dali mi dokument do podpisania, że jestem tu nielegalnie i nie mam już powrotu - mówił wzburzony, pokazując nam pismo od Straży Marszałkowskiej. - Jestem zły i mam ogromny żal, że rozdzielili mnie z synem. On tam funkcjonuje dzięki mnie. Ja go myję, chodzę z nim do toalety, kładę do snu, a teraz jest sam - powtarzał roztrzęsiony ojciec.
Zapytaliśmy ministra Wdówika wprost w trakcie porannej audycji w Radiu Plus, czy oszukał protestujących. Przyznał, że rzeczywiście mąż pani Hartwich nie mógł już wrócić do Sejmu, ale jednocześnie zaznaczył, że protestujący zdawali sobie sprawę, że tak to się skończy. Oskarżył też posłankę Hartwich o cyniczne wykorzystywanie niepełnosprawnych do celów politycznych.
Minister Wdówik twierdzi, że to cyniczna gra polityczna
- To jest gra pani poseł z całą pewnością nie nastawiona na osoby z niepełnosprawnością, ale sądzę, że raczej bardziej na własną kampanię wyborczą i sukces wyborczy - powiedział minister. Zapewnił też, że rządowi zależy na usamodzielnianiu osób niepełnosprawnych. - To nie jest prawda, że człowiek, który leży, nie ma żadnej własnej woli i można z nim robić, co się chce - podkreślił. Stwierdził, że wolałby usłyszeć głos niepełnosprawnych niż ich opiekunów. Centrum Informacyjne Sejmu poinformowało nas w przesłanej odpowiedzi drogą mailową, że odebranie Maciejowi Hartwichowi karty wstępu na teren Sejmu odbyło się zgodnie z procedurami.