"Super Express": - Czy ludzie w Polsce, słysząc, że jesteś synem Leopolda, reagują wciąż na ciebie jak na kogoś w stylu syna Micka Jaggera?
Matthew Tyrmand: - Może niezupełnie jak na syna Jaggera. Ludzi, którzy czytali ojca nieco głębiej, a cieszy mnie, że jest ich wielu... są podekscytowani, mogąc mnie poznać, w najbardziej pozytywny ze sposobów. Chcą rozmawiać o jego poglądach. Nie tylko o tym, że nosił fajne skarpetki i okulary przeciwsłoneczne nocą. Owszem, o tym też mówią, ale fajne jest to, że chcą rozmawiać o polityce, o czym także ja chcę rozmawiać.
- Mam właśnie wrażenie, że dziennikarze pytali cię głównie o skarpetki i dziewczyny ojca. Kiedy zaczną z tobą rozmawiać o polityce, ekonomii... Zwłaszcza dziennikarze. Myślę, że zaczną cię nienawidzić!
- Myślę, że niektórzy tak, z pewnością. W zeszłym roku miałem rozmowę w TOK FM. Pierwszą w Polsce. I widziałem, że wraz z rozwojem rozmowy tłumaczka jest coraz mniej zachwycona moimi opiniami o integracji z Unią Europejską... Zabawne jest obserwować podejście wielu ludzi do moich poglądów. Streściłbym je w jednym, prostym słowie: wolność. I to jest dokładnie to, przy czym trwał mój ojciec. Żył i umarł za wolność słowa. I mam nadzieję podtrzymać to dziedzictwo.
- Znasz polityczne prace twojego ojca. Nie masz wrażenia, że gdyby żył, niezbyt mocno popierałby Unię Europejską i to, co się z nią dzieje?
- Wydaje mi się, że ojciec byłby mocno przerażony Unią Europejską. Zdecydowanie negatywnie reagował na jakąkolwiek centralizację władzy. Jeżeli pomyślicie o krańcowej wersji centralizacji, to był to Związek Radziecki. Przecież Unia Europejska pogwałciła suwerenność państw europejskich! Obaliła demokratycznie wybranych liderów w Grecji i Włoszech. Odbieram to jak szybką ścieżkę do totalitaryzmu. I wiem, że mój ojciec odbierałby to tak samo. Nie ma mowy, żeby popierał ten rodzaj centralizacji.
- Naprawdę cię znienawidzą. Polski establishment, dziennikarze...
- W najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadza. Mówię w moim przekonaniu prawdę i będę bronił moich poglądów. Jeżeli chcą się pospierać, to bardzo proszę. Socjalizm zawsze w końcu biegł w kierunku faszyzmu. Polska miała szczęście uniknąć do tej pory pełnej integracji. Polskie elity tego chcą, ale to byłoby szkodliwe dla polskiej ekonomii. Myślę, że Tusk, Rostowski myślą tylko o tym, żeby dostać jakąś posadkę przy brukselskim stole. Rozmawiałem jednak z wieloma młodymi ludźmi. I to daje mi w Polsce nadzieję. W tutejszej kulturze jest tyle ducha przedsiębiorczości! Po tylu setkach lat opresji, po tylu reżimach Polacy mają po prostu zdrowy brak zaufania do rządu! I dlatego integracja wokół euro i eurocentryzm nie są tu tak popularne. Ci, którzy tego chcą, to elity, które po prostu na tym zyskają finansowo.
- Brzmisz jak polityk, masz polskie obywatelstwo. Myślisz o tym, żeby zostać polskim politykiem?
- Otrzymałem obywatelstwo. I z powołania czuję się bardziej osobą zorientowaną na biznes. Politykę uważam za sztukę mówienia bzdur. Biznes jest sztuką tworzenia. Politycy gadają, ale nic z tego nie wynika. Biznes mówi i zamienia to na działanie. Jeżeli miałbym się zaangażować w sferę polityczną bezpośrednio, to raczej w roli doradcy. Poza tym sprawa praktyczna. Nie mówię po polsku, choć chcę się nauczyć i spędzać tu więcej czasu.
- Mamy w parlamencie posła urodzonego w Nigerii, który też kiedyś nie mówił po polsku.
- A tak, Godson. Lubię go. On jest w tej małej opozycyjnej grupie, która jednak rośnie po nacjonalizacji OFE przez polski rząd. Gowin, Godson i Żalek. Przeczytałem wystąpienia Gowina z ostatnich 10-15 lat. Jest wiele rzeczy, z którymi się nie zgodzę. Ale jego poglądy na ekonomię i rolę rządu, wspieranie przedsiębiorczości, to coś, co jest u niego niezmienne od lat. I podoba mi się, że nie zmienia poglądów z każdym podmuchem wiatru.
- Twoja książka mogłaby właściwie nosić podtytuł: "Jak przestałem lubić Amerykę i zacząłem lubić Polskę".
- Jestem bardzo zawiedziony USA. Jestem nawet przerażony. USA są skorumpowane w najgłębszym sensie tego słowa. Wspieram taką grupę Openthebooks.com. Zrobiliśmy badanie i okazało się, że rząd wypłaca dopłaty dla 5 tysięcy farm wokół Manhattanu. Tyle że tam nie ma ani jednej farmy! To jeden wielki system defraudacji chroniony przez elity.
- Zadeklarowałeś w swojej książce, że myślisz o ponownym osiedleniu rodu Tyrmandów w Polsce...
- Może nie rodzina, ale ja sam...
- Masz polską dziewczynę.
- To prawda, pochodzi z Ochoty, mieszka w Nowym Jorku. Zmusiła mnie do zapamiętania po polsku frazy "moja dziewczyna jest piękna i boska". Praktykowaliśmy to przez ostatnie tygodnie. Myślałem o otworzeniu biznesu w Polsce, pojawił się taki pomysł, by produkować wódkę Tyrmandówkę. Myśląc o tym, co rząd zrobił z OFE, muszę jednak się zapytać, czy jako inwestor nie rozmyślę się, skoro rząd będzie działał przeciwko przedsiębiorcom. Kocham Polskę, ale na pewno będę musiał o tym pamiętać. Na pewno będę jednak przyjeżdżał coraz częściej i częściej. I będę zajmował się dbaniem o dziedzictwo mojego ojca. Nie tylko polityczne, które promuję za każdym razem, gdy otwieram usta. Także literackie oraz to symboliczne - jako pewnej ikony. Kogoś, kto nie tylko pisał, ale całym swoim życiem wyrażał sprzeciw wobec komunizmu.
- Jedną z dwóch najważniejszych książek twojego ojca jest "Filip", jeszcze nieprzetłumaczona na angielski...
- Poznałem scenariusz na podstawie powieści i wiem, że jest to najbardziej autobiograficzna z jego książek. Był niezwykle odważną i upartą osobą w czasie wojny. I pokazał, że nie pozwolił, by złamali go naziści, nie pozwolił, by złamali go komuniści. I nie pozwolił, by złamali go postępowi liberałowie z salonów Nowego Jorku. Nie pozwolił, by złamali sposób, w jaki myśli i pisze.
- Miałeś 4 lata, kiedy zmarł Leopold Tyrmand. Poznałeś jednak "Dziennik 1954". Przyszło ci do głowy, kiedy to czytałeś, że "ten człowiek był dokładnie taki jak ja"?
- To ciekawe, bo było to dość przerażające. Czytałem to podsyłane przez Andrzeja Wróbla i Anitę Shelton, których "Dziennik" zresztą połączył, bo właśnie wzięli ślub. I przeżywałem to jak pewną serię wstrząsów. To była najbliższa konwersacja, jaką miałem z ojcem, czytając jego myśli w dzienniku. Znałem poglądy, powieści, ale nie głos wewnętrzny. Czytałem to zresztą, pracując jednocześnie nad moją książką i to jest ciekawa zbieżność. On mając 34 lata, był w komunistycznej Polsce w najgorszym momencie swojego życia, nie dojadając, w klitce. Ja mając 32 lata, jestem po 10 latach pracy, kariery na Wall Street, myślę o tym, co zrobię dalej ze swoim życiem, wchodzę w konsulting biznesowy...
- Jeżeli osiedlisz się na stałe w Polsce, to czeka cię jedna bolesna rzecz.
- Jaka?
- Będziesz musiał kibicować polskiej reprezentacji w piłce nożnej. A to boli.
- Byłem kibicem New York Rangers w hokeju. To bolesne doznanie. Jestem więc na to gotowy.
Matthew Tyrmand
Ekonomistą, syn Leopolda Tyrmanda