Zrozumiałem to w miniony weekend. Od piątku na każdym medialnym froncie bombardowano nas informacjami o odbywającym się w Warszawie szczycie NATO. Było to spotkanie przywódców demokratycznego świata, na którym debatowano nad wyzwaniami stojącymi przed globalnym bezpieczeństwem, zdecydowano o rozlokowaniu wojsk paktu na wschodniej flance i wymieniono kilka kurtuazyjnych uścisków. Tak wyglądał szczyt NATO.
Jednak za siedmioma górami politycznego zacietrzewienia, siedmioma rzekami medialnego lania wody i siedmioma lasami wierzb płaczących nad losem Trybunału Konstytucyjnego odbywał się inny szczyt. W tym równoległym wszechświecie Barack Obama wcale nie przybył do Warszawy, by rozmawiać o światowym pokoju. Przybył tu, by nakrzyczeć na kaczystów, którzy popsuli TK. Przynajmniej takie wrażenie można było odnieść, śledząc przekaz części mediów. Ten nastrój najlepiej oddaje pytanie, jakie padło na konferencji prasowej ministra Szczerskiego: "Szczyt jest rzeczywiście oceniany jako nasz sukces, zwłaszcza jeśli chodzi o wzmocnienie bezpieczeństwa Polski, natomiast pytanie jest takie, czy nie mają państwo wrażenia, że mogliśmy osiągnąć tak naprawdę jeszcze więcej i gdyby nie kryzys konstytucyjny w naszym kraju, to Barack Obama mówiłby nie o jednym batalionie, ale o większej ich liczbie, i o jeszcze większych zabezpieczeniach polskiego bezpieczeństwa" - bystro wydedukował dziennikarz internetowego serwisu Gazety Wyborczej. Z pewnością! Wtedy zamiast jednego batalionu Obama przysłałby tu co najmniej fregatę rakietową! To szczyt szaleństwa.
Jednak to jeszcze nie koniec! Pamiętajmy, że NATO nie jest tworem, który powstał w próżni. To instytucja mocno osadzona w tragicznej historii XX wieku. Przy czym historię piszą zwycięzcy. A zwycięzcy ostatnich wyborów odwracają wzrok, gdy widzą, że ich przeciwnicy polityczni również mogą mieć jakieś zasługi. I te wojenki są nawet zabawne, ale gdy traktujemy je jako przerywnik od błahostek. Tymczasem wejście Polski do NATO to nie była żadna błahostka, ale bardzo istotne wydarzenie w naszych najnowszych dziejach. Na poświęconej temu zagadnieniu wystawie, którą prezentowano podczas szczytu, pominięto jednak kilka zasłużonych postaci, w tym podpisującego nasz akt akcesyjny do NATO Bronisława Geremka. To bardzo małostkowe i nieeleganckie. Według Katarzyny Kolendy-Zaleskiej to wręcz świństwo. Moim zdaniem to raczej kolejny z równoległych szczytów: szczyt arogancji.
ZOBACZ: „To kluczowy moment naszego Sojuszu”. Koniec szczytu NATO w Warszawie