W komedii Marka Koterskiego pt. "Nic śmiesznego" jest taka charakterystyczna scena. Oto główny bohater Adam Miauczyński znajduje się w windzie, do której wsiada nowy współpasażer. Gdy winda rusza, współpasażer - z miną wyrażającą nagłe zaskoczenie - pyta Miauczyńskiego:
- Na górę jedzie?
- A gdzie ma jechać? W bok?! - trzeźwo zauważa Miauczyński.
Szkoda, że wśród okupujących sejmową salę plenarną brakuje kogoś od zadawania takich trzeźwych pytań. Bo naprawdę nie trzeba było zatrudniać wielkiego myśliciela specjalizującego się w szukaniu odpowiedzi na fundamentalne zagadnienia, by wpaść na to, że ostatnią rzeczą, o jakiej w czasie świąt marzą Polacy, jest oglądanie partyjnych kłótni. Szczególnie gdy waga problemu, który doprowadził do protestu, jest odwrotnie proporcjonalna do skali awantury, jaką rozpętała PO do spółki z Nowoczesną.
No trudno, wszyscy popełniamy błędy. Lecz ze złych decyzji najlepiej jest się wycofać. PiS chyba to zrozumiał, rozpoczynając spóźnione negocjacje z dziennikarzami na temat zasad pracy mediów w Sejmie. W ten sposób wytrącono z rąk opozycji główny argument, jedną z podstawowych przyczyn protestu, jaką była walka o "wolne media". Jednak tej prostej zasady chyba nie rozumieją "okupanci" mównicy, którzy zapowiadają pozostanie na sali planarnej aż do rozpoczęcia kolejnego posiedzenia Sejmu, krzycząc w ten sposób: "Ani kroku w tył!".
Wiele można mówić o tej decyzji, ale z pewnością nie to, że jest rozsądna. W jej efekcie "opozycja okupująca" sama zapędziła się w kozi róg, znajdując się w sytuacji bez wyjścia. Sejmowy protest nie rozpalił emocji wśród celebrujących Boże Narodzenie Polaków. Zamiast wykorzystać święta jako pretekst do odwrotu, "okupanci" postanowili czekać na pierwszą gwiazdkę w Sejmie.
Ale gwiazdka nie spadła, więc i życzenia się nie spełniły - Polacy zamiast wzruszyć się rzekomym bohaterstwem opozycji i stanąć z nią murem, wzruszyli tylko ramionami i usiedli za świątecznym stołem.
Szanse na to, że w czasie przygotowań do sylwestrowej nocy rodacy nagle zainteresują się przebywającymi w Sejmie politykami, są równie mikroskopijne co prawdopodobieństwo tego, że Jarosław Kaczyński ugnie się przed żądaniami PO i Nowoczesnej.
"Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonananym" - śpiewał w swoim hicie zespół Perfect. Schetyna z Petru powinni za to pomyśleć, jak z mównicy zejść - nieskompromitowanym. Bo czasu jest coraz mniej.