Martin Schultz: Musimy walczyć z tymi politykami, którym nie podoba się idea UE

2011-07-21 4:00

Specjalnie dla "SE" Martin Schultz, polityk niemieckiej SPD, przewodniczący Grupy Socjalistycznej w Europarlamencie, mówi o kryzysie europejskim i polskim przewodnictwie.

"Super Express": - W swoim przemówieniu w Parlamencie Europejskim na inauguracji polskiej prezydencji w Radzie UE premier Tusk zachęcał do rozwijania instytucji europejskich, co miałoby być lekarstwem na trawiące Wspólnotę problemy. Jak się panu podoba takie podejście?

Martin Schultz: - Bardzo. Już w czasie debaty w PE wyraziłem swój entuzjazm dla słów polskiego premiera i teraz mogę zrobić to samo. W całej rozciągłości zgadzam się z Donaldem Tuskiem.

- Ale patrząc na skalę problemów, z którymi zmaga się Unia, można odnieść wrażenie, że przeżywa ona największy kryzys tożsamości od czasu swojego powstania.

- Nie mogę się z tym zgodzić. Idea, która stoi za Unią Europejską, nie jest podważana. Zdecydowana większość mieszkańców państw członkowskich identyfikuje się z unijnym projektem. Wiedzą doskonale, że tylko dzięki większej współpracy między narodami Europy możemy stawiać czoła wyzwaniom, które niesie ze sobą XXI w. I nie są to wyzwania jedynie w skali naszego kontynentu, ale w skali globalnej.

- Jednak nie brakuje w Unii polityków, którzy podważają sens istnienia zjednoczonej Europy i nie są to głosy szaleńców z radykalnych ugrupowań, ale coraz częściej liczących się w poszczególnych krajach partii politycznych.

- Musimy walczyć z tymi wszystkimi politykami, którzy próbują wmówić wyborcom, że walka z problemami na poziomie narodowym jest znacznie skuteczniejsza niż wspólne działanie. A przecież nawet mój kraj, Niemcy, mimo wielkości swojej gospodarki nie jest w stanie w pojedynkę stanąć do równorzędnej rywalizacji ekonomicznej z takimi potęgami, jak Chiny czy Stany Zjednoczone. Nie mówiąc już o innych wschodzących światowych gospodarkach, które rozwijają się w niesamowitym tempie. Tylko wraz z pozostałymi dwudziestoma sześcioma krajami UE możemy być realną i silną konkurencją na światowym rynku.

- Idea jest piękna, ale od czasu kryzysu finansowego widzimy wzrost partykularnych interesów poszczególnych krajów. Jak powstrzymać ten proces?

- Europa potrzebuje przywództwa. Odważnych ludzi, którzy będą potrafili głośno powiedzieć, że zamiast walczyć, współpracujmy ze sobą z korzyścią dla każdego z krajów Unii.

- Polska w czasie prezydencji chce, aby nasze poparcie dla UE udzieliło się reszcie Europy. Wierzy pan w to?

- Absolutnie! Premier Tusk, prezydent Komorowski czy mój serdeczny przyjaciel Grzegorz Napieralski to politycy, którzy głęboko wierzą w Unię Europejską i przy ich wsparciu i energii Europa wyjdzie z obecnego kryzysu.

- Nie ma pan wrażenia, że euroentuzjam stał się głównie przywilejem elit politycznych? - Społeczeństwa wielu krajów zachodniej Europy podchodzą do Unii z coraz większym sceptycyzmem. W Danii zagłosowali na partię, która wymusiła de facto wyjście ich kraju ze strefy Schengen.

- Dania to dobry przykład kraju, w którym populistyczne elity polityczne próbują wmówić społeczeństwu, i jak widać dosyć skutecznie, że po wyjściu ze strefy Schengen wszystkie problemy tego kraju rozwiążą się same. To błędne myślenie. Gorzej, że w niektórych krajach daje się szansę, żeby prawicowi radykałowie sprawiali wrażenie, że coś od nich zależy. Dlatego zgadzam się z premierem Tuskiem, że wszyscy, którym bliska jest idea europejska, a zapewniam pana, że to zdecydowana większość, powinni zjednoczyć się i przekonywać do większej integracji.

- Wzrost populizmu w Europie pana nie przeraża?

- Europejczycy nie są przeciwko idei europejskiej. Są przeciwko Unii, z czym nie wszyscy politycy potrafią sobie poradzić. Jestem jednak optymistą i uważam, że przy skoordynowanych działaniach euroentuzjastów, którzy będą promować rozwiązania w duchu solidarności europejskiej, wygrają z tą chwilową falą sceptycyzmu. Ale powtarzam, nie jest ona aż tak duża, żebyśmy sobie z nią nie poradzili.

- Od jakiegoś czasu w krajach z dużym odsetkiem imigrantów obserwujemy rosnącą niechęć wobec nich. Jak duże jest to zagrożenie dla Europy, która przez lata stawiała na politykę wielokulturowości i tolerancji wobec przybyszów spoza naszego kontynentu?

- Musimy zdawać sobie sprawę, że to nie imigranci są zagrożeniem dla Europy, ale ludzie, którzy próbują grać strachem przed nimi. Winna jest także polityka poszczególnych krajów, które przyjmując imigrantów, nie zapewniają im odpowiednich warunków do rozwoju i umieszczają ich w swoistych gettach, gdzie są zdani tylko na siebie. Część polityków wskazuje potem na te getta jako na przykład tego, jak źli są imigranci, którzy nie potrafią się integrować ze społeczeństwem. W wielu przypadkach sama Europa jest sobie winna, ponieważ nie potrafi znaleźć odpowiednich rozwiązań, które dałyby imigrantom szansę rozwoju i wsiąkania w europejską tkankę społeczną bez powodowania niepotrzebnych napięć.

- Ale przecież kraje Unii Europejskiej nie są w stanie przyjąć wszystkich uchodźców.

- Najlepszym sposobem, który zatrzyma ich w swoich krajach, jest tworzenie ekonomicznej perspektywy dla nich. Potrzebne są inwestycje, które pomogą w rozwoju krajów ościennych. Na razie nie widać, żeby taka polityka była celem Unii. I prezydent Sarkozy i kanclerz Merkel podróżują do krajów takich jak Egipt, w których zapewniają, że Wspólnota pomoże, ale kiedy wracają do Paryża czy Berlina, mówią, że trzeba ograniczyć unijny budżet. Takie działania świadczą o braku wiarygodności UE.