„Super Express”: - Od 18 lat króluje pan na stanowisku marszałka województwa Mazowieckiego. Niektórzy twierdzą, że to niezbyt demokratyczne tak zasiedzieć się na urzędzie…
Adam Struzik: - To, iż jestem na urzędzie to wybór ludzi, jest to więc jak najbardziej demokratyczne. Miałem najlepszy wynik w Polsce. Nie jestem tu przez zasiedzenie, czy w wyniku dyktatu. Polacy mnie wybierają, więc jestem. Gdyby ludzie nie chcieli mnie wybrać to na pewno by mnie nie wybrali.
- Tak długi staż na fotelu marszałka składnia ku refleksjom. Co się panu udało, ale też co nie wyszło.
- Duży postęp cywilizacyjny w naszym województwie jest w pewnym sensie moją zasługą. Bardzo dobrze wydatkowane pieniądze unijne były swego czasu wyzwaniem, które udało się zrealizować. Inwestowaliśmy w rozwój Mazowsza, które dobrze sobie radzi na tle innych miast w całej Europie. Jesteśmy w pierwszej czwórce.
- Co się nie udało?
- Na pewno nie wszystko wygląda tak jak trzeba w kwestii służby zdrowia. Nad tym musimy stale pracować. Należy zbilansować służbę zdrowia. Mamy pewien problem z komunikacją publiczną, czyli z transportem autobusowym, ale to kwestia ogólnopolska.
- Paweł Kukiz, który od niedawna wszedł w świat PSL przedstawiał się jako antysystemowiec. Także w przeciwieństwie do pana, którego wskazywano jako „systemowca”.
- Nie rozumiem pojęcia systemowiec.
- To jak po tylu latach pana nazwać?
- Można mnie określać jako państwowca. Wracając do pana Kukiza to myślę, że on sam dorobił sobie metkę antystemowca. Jeżeli przeciwstawia się systemowi, który kształtował się w ostatnich 30-stu latach, a jest częścią tego systemu, to mamy tu lekki zgrzyt. Jednak zgadzam się z nim w paru sprawach.
- Jakich?
- Należy przemyśleć system wyborczy w Polsce. Kukiz ma racje mówiąc, że system powinien być mieszany. Obecnie tylko silne partie mogą mieć reprezentację w parlamencie. Pan Kukiz miał też świetny pomysł z sędziami pokoju. Nie ma w Polsce arbitrażu, który byłby dobrym rozwiązaniem. Kwestia referendów również jest dobrym planem. Nie nazwałbym jednak Pawła Kukiza antystemowcem.
- Pan też zapragnął być antysystemowcem, kiedy jakiś czas temu udostępnił pan na Twitterze grafikę z Jarosławem Kaczyńskim? Na zdjęciu prezes PiS miał dorysowane wąsy, które naturalnie skojarzyły się z Adolfem Hitlerem. Przeprosił pan za to?
- Ustalmy jedno. Polubiłem mem napisany przez jednego z użytkowników. Nie porównałem pana Kaczyńskiego do Hitlera. Autor postu napisał „dobranoc”, więc dodałem komentarz „Trudno zasnąć”.
- Co miał pan na myśli?
- Chodziło mi o to, że pewien system sprawowania władzy może nieść ze sobą poważne konsekwencje. Nie miałem na celu porównania prezesa PiS do zbrodniarza jakim jest Hitler. Chodziło mi o to, aby odnieść się do niewinnych początków Niemiec z lat 30-tych. Hitler miał społeczne propozycje. Nikogo nie obraziłem.
- Kaczyński nie kojarzy się panu jako Hitler?
- Na pewno nie w wymiarze końca kariery Adolfa Hitlera. Natomiast, jeśli chodzi o początek to w Niemczech ludzie wybrali człowieka, którego urząd wyglądał niewinnie a który skończył tragicznie. Tylko o to mi chodziło.
- Wspominał pan o fatalnej sytuacji placówek służby zdrowia. Czynników mających na to wpływ jest wiele. Te problemy nie dotyczą tylko tych placówek, którymi zarządza samorząd wojewódzki?
- Nie. To dotyczy wszystkich placówek w Polsce. Na Mazowszu mamy blisko 100 szpitali. Nie każdy z nich jest zarządzany przez samorząd. Szpitale podlegają także Warszawskiemu Uniwersytetowi Medycznemu, powiatowi, czy resortowi.
- Elementem wspólnym jest ich zła sytuacja.
- Owszem. Głównym problemem służby zdrowia jest niewydolny system finansowy. Braki finansowe dotykają przede wszystkim szpitali. Niedawno pojawił się komunikat MZ, które twierdzi, że zadłużenie szpitali oscyluje w granicach 14 mld zł.
- Mówi pan „mamy problem systemowy”. Chodzi o to, że mamy za mało pieniędzy w służbie zdrowia?
- Dokładnie tak. Od 1997 roku, od kiedy weszła w życie ustawa o obowiązkowych ubezpieczeniu zdrowotnym, w systemie było zbyt mało środków. Kiedy wprowadzaliśmy tę ustawę, to już wtedy eksperci mówili, że będzie trzeba podnieść składkę na ubezpieczenie zdrowotne. Składka rośnie. Obecnie wynosi 9 proc. Jednak to nie wystarcza. Ciągle mamy do czynienia ze zjawiskiem brakujących ok. 2 proc. Szpitale borykają się z największymi problemami, bo ilość usług specjalistycznych jest w dużych placówkach szeroka. A wszystko przecież kosztuje.
- Dwa lata temu wprowadzono sieć szpitali.
- Według mnie nie jest lepiej.
- Dlaczego?
- Finansowanie szpitali oparto na danych z 2015 roku. W międzyczasie nastąpił znaczny wzrost kosztów funkcjonowania placówek medycznych. Płace zaczęły rosnąć. Personel medyczny protestował i w wyniku różnych decyzji rządu znacznie zwiększyły się płace przedstawicieli zawodów medycznych, a system tego nie zrekompensował.
- Mamy określoną pulę pieniędzy. Musimy ją rozdysponować na wynagrodzenia oraz usługi medyczne. Więcej pieniędzy nie ma, a stale ich brakuje. Jak to rozwiązać?
- Tego nie da się rozwiązać bez wdrożeń systemowych! Konsekwencją braku pieniędzy jest stale rosnące zadłużenie. Nie da się tego załatwić inaczej, niż poprzez jednorazowe zwiększenie finansowania w ochronie zdrowia. Trzeba jednak podnieć składkę o 2 proc. Gdyby udało się inaczej wyjść z problemu, to dawno by to zrobiono. Wzrost składki nie nadąża za wzrostem kosztów. Usługi są wyceniane zbyt nisko. Wzrastają ceny energii elektrycznej i materiałów medycznych oraz leków. Koszt usług takich jak sprzątanie lub ochrona. Płaca minimalna rośnie i te firmy podnoszą pensje pracownikom.
- Mówi pan, że wszystkim rośnie tylko nie pacjentowi…
- To nie tak. Pacjent nie traci najwięcej, bo usługi są wykonywane. Jednak szpital po prostu powiększa swój dług. Nielimitowane świadczenia takie jak np. badania rezonansu magnetycznego i tomografii komputerowej pozwalają na więcej badań, ale nie przyspieszymy procesu, ponieważ brakuje radiologów, którzy opisują wynik badania. Problem braku kadry nie dotyczy jedynie radiologów, bo przecież lekarze ogólnie migrują i obserwujemy deficyt specjalistów. Według Konstytucji nie możemy finansować usług zdrowotnych. Ustawowo zmuszono nas jednak do pokrywania ujemnego wyniku finansowego. Co jak pokazuje zeszłotygodniowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, jest niezgodne z Konstytucją RP. To przełomowy wyrok. Od wielu lat zwracaliśmy uwagę na niedofinansowanie służby zdrowia i przerzucanie odpowiedzialności na samorządy. Zmuszanie samorządów do pokrywania strat szpitali to w istocie wyręczanie NFZ. Rząd ma teraz 18 miesięcy na zmianę niekonstytucyjnych przepisów.
- Patrząc z boku widzę przerzucanie odpowiedzialności za zaistniała sytuację na całą masę podmiotów. Może politycy powinni przestać obarczać się wzajemnie winą i usiąść do stołu rozwiązując ten problem? Nie można podjąć walki o zdrowie Polaków ponad podziałami?
- Jednoznaczną odpowiedzialność za stan służby zdrowia ponosi państwo, czyli rząd. Jeżeli chodzi o wydatki i bezpłatne zapewnienie świadczeń to państwo, według Konstytucji, ma za zadanie, aby tego dopełnić. Państwo stara się przerzucić odpowiedzialność na samorządy, dając nam tym samym zadania, których nie jesteśmy w stanie wykonać, bo nie mamy odpowiednich transferów finansowych. Jednak póki co mamy do czynienia z syndromem przerzucania odpowiedzialności za poszczególne rzeczy. To nie jest dobra taktyka.
- Rozmawiał pan z ministrem zdrowia? Mówił pan prof. Szumowskiemu, że samorządy potrzebują wsparcia państwa?
- W ostatnim czasie kontakty z ministerstwem odbywają się na zasadzie korespondencji. Nie rozmawiamy osobiście.
- Co wynika z korespondencji?
- Nic. Jednak utrzymujemy dialog. Wszystko zatrzymuje się na temacie skokowego podniesienia składki. Bez tego nie ruszymy.
- Widzi pan szanse na konsensus po wyborach? Problemy zdrowotne są przecież ponadpartyjne.
- Problem jest taki, że ktoś musi wyjść i powiedzieć, że trzeba podnieść składkę. Nikt nie jest na tyle odważny, aby to zrobić.
- To co słyszymy o złym zarządzaniu niektórymi szpitalami generującymi długi to mit?
- Tu nie chodzi o to, że ktoś źle zarządza szpitalem. Większość szpitali ma problemy finansowe. Czyli problem jest po stronie systemu a nie po stronie zarządczej.
- W toku strajków w służbie medycznej narzekano, że dyrektorzy szpitali, którzy odpowiadają za przydzielania budżetów powodują dysproporcje w pensjach na terenie całej Polski. Pensje w całym kraju są różne. I zależą od tego, jakie wynagrodzenia zaoferuje swoim pracownikom dyrektor. Powinno tak być?
- Cały system został rozregulowany. Jeżeli nie ma lekarzy, czy radiologów, to zaczyna się proces wyszarpywania dodatkowych uposażeń. Dyrektorzy są w szachu. Pracownicy oczekują podwyżek. System uległ destrukcji i każdy walczy o swoje. Powinien być spójny system wynagradzania.
- Da się to zrobić?
- Owszem! Jeżeli mamy spójny system w administracji samorządowej to podobne wdrożenie możemy stworzyć w świecie medycznym. To bardzo ambitne zadanie, ale się tego dokonać.
- Ministerstwo Zdrowia uważa, że to dyrektorzy powinni się zająć kwestią płac, ponieważ dostają konkretną pulę…
- Ministerstwo umywa ręce i zwala odpowiedzialność na dyrektorów, ale gdy dochodzi do protestów, to jednak jest w stanie systemowo podnieść wynagrodzenia danej grupy medycznej.
Rozmawiała Sandra Skibniewska
Obejrzyj rozmowę z prof. Andrzejem Zybertowiczem, który był gościem programu "Twarzą w twarz":