Po pokazaniu afery z Krzysztofem Piesiewiczem w roli głównej zranione elity zawyły. Ktoś bez ich wiedzy i zgody ośmielił się opublikować prawdę o ich członku. Prawdę mało chwalebną. I rozpoczęła się kontrofensywa. Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz wczoraj w radiu wyartykułował z siebie takie coś: "SE" mógł współuczestniczyć w szantażu i prokuratura powinna to sprawdzić.
Dla mnie to zwykłe oszczerstwo, ale starannie podane. Bo na jakiej podstawie Pan Marszałek formułuje tak ostre przypuszczenia? Na żadnej! Ma jakiś dowód? Nie ma. Przyczepić się do Pana Marszałka teoretycznie nie ma jednak o co, bo użył formy przypuszczającej "mógł". Gdybym był złośliwy napisałbym tutaj, co Pan Marszałek "mógł". Ale chodzi o coś ważniejszego. Chodzi o to, że Polacy już się wypowiedzieli w tej sprawie. Stanęli po stronie "SE". Chcą mieć wolną prasę ujawniającą skandale z politykami. A z tym nie wygra nawet Marszałek Bogdan Borusewicz.
A tak na marginesie. Pan Marszałek we wczorajszym wywiadzie o dwóch podejrzanych kobietach mówi "szantażystki", chociaż sąd nie uznał jeszcze ich winy i Bogdan Borusewicz zgodnie ze swoimi zasadami powinien mówić "podejrzane o szantaż". Moim zdaniem to jednak szantażystki i powinny trafić do więzienia. Ale skoro Pan Marszałek mówi o domniemaniu niewinności w przypadku Piesiewicza, to może nie powinien stosować dwóch miar i o domniemaniu niewinności powinien myśleć konsekwentnie?