"Super Express": - Mijają dwa lata od wyboru Bronisława Komorowskiego na prezydenta. Wierzy pan w informację "Wprost", że Donald Tusk mógłby chcieć nie przyznać pieniędzy PO na kampanię wyborczą Komorowskiego? Po dwóch latach niemal bezproblemowej współpracy?
Mariusz Janicki: - Nie widzę dziś powodów do spięć. Prezydent Komorowski nie buduje żadnej alternatywnej formacji politycznej i unika konfliktu, licząc na reelekcję. Sygnał, że mógłby nie otrzymać wsparcia w 2015 roku, mógłby być sygnałem do tworzenia wokół prezydenta zaplecza finansowego. Byłoby to niekorzystne i kłopotliwe dla Platformy.
- Istnieje prawdopodobieństwo, że to jednak premier Tusk zagrozi jego reelekcji?
- Pojawiały się głosy, że Tusk wciąż rozpatruje możliwość kandydowania zamiast Komorowskiego. Zwłaszcza gdy zbladły perspektywy kariery w Europie. Zdziwiłbym się jednak, gdyby próbował zastąpić obecnego prezydenta. Polacy nie premiują konfliktów. Spór o prezydenturę obnażyłby zaś czysto ludzkie ambicje i zaszkodził Tuskowi bardziej niż kryzys. Ponadto w roli premiera Donald Tusk jest potężny. W warunkach demokratycznych sprawuje władzę niemalże absolutną. Nic nie dzieje się bez jego zgody, a wiele dzieje się bez zgody czy opinii prezydenta.
- Po wyborach zastanawiano się, czy prezydent będzie w stanie wybić się na niezależność od premiera. Po 2 latach ocenia pan, że się wybił?
- Stał się niezależny na tyle, na ile pozwalają mu warunki polityczne. I to, że wywodzi się z Platformy.
- W czym ta niezależność się wyraża?
- Choćby w ostatnich konsultacjach, np. w sprawie edukacji, czy odmiennych opiniach na temat niektórych ustaw. Owszem, to łagodna, aksamitna niezależność. Mit żyrandola wciąż krąży, a Komorowski nie chce nim być. Podobnie jak nie chce wojny z Tuskiem. Buduje taką niezależność, na jaką go stać. Wyrazem jest też grono doradców, którzy wygłaszają kontrowersyjne opinie, czasami niezgodne z polityką rządu.
- Któryś z tych doradców ma istotny wpływ na decyzje prezydenta?
- Część ministrów organizuje codzienność polityczną prezydenta, tak jak minister Irena Wóycicka. Jest też drugi krąg doradców - wyrazistych, nadających ton przekazowi z Kancelarii. Mam na myśli prof. Nałęcza czy prof. Kuźniara. Wpływ na prezydenta mają również Tadeusz Mazowiecki, Jan Lityński czy Henryk Wujec. To zaufana grupa wywodząca się głównie z Unii Wolności, choć o odbudowie jej potęgi nie ma mowy.
- Bronisław Komorowski podkreślił: "Nie kłócę się o samolot". To wyraz podporządkowania się polityce rządu w sprawach zagranicznych?
- Komorowski uczestniczy w polityce zagranicznej mniej niż poprzednicy. Aleksander Kwaśniewski uczynił z niej znak firmowy. Lech Kaczyński dążył do wybudowania podstruktury nowych krajów w Unii Europejskiej, których liderem będzie Polska. Prezydent Komorowski jest w gruncie rzeczy prezydentem krajowym, przypominając tym Lecha Wałęsę. Jego wizja nie różni się od polityki rządu. Płynie głównym nurtem, decydując się na granie w pierwszej lidze państw Unii, ale nie na granie pierwszych skrzypiec.
- Taka polityka dała jakieś efekty?
- Niezupełnie. Prezydent robi to, co może, ale nie ma dziś atmosfery do budowania wizji czysto politycznych, które charakteryzowały prezydenta Kaczyńskiego. W czasach zamętu ekonomicznego chodzi o ochronę euro, banków hiszpańskich. To nie jest dobry czas dla takiej prezydentury.
- Czy po tych dwóch latach zmieni coś w stylu sprawowania urzędu?
- Drugi rok prezydentury był zdecydowanie lepszy. Nie było już tych gaf i niezręczności. Nastąpiła stabilizacja i stagnacja. Komorowski umościł się w fotelu prezydenckim, wydaje mu się, że odnalazł styl sprawowania urzędu i to będzie kontynuowane. By uczynić prezydenturę bardziej wyrazistą, powinien skupić się na tym, co mu wychodziło. Myślę o stworzeniu z Kancelarii miejsca konsultacji na wszystkie możliwe tematy. Najszerzej otwarte powinny być właśnie drzwi do Pałacu Prezydenckiego i to mogłoby się stać znakiem firmowym prezydenta Komorowskiego.
Mariusz Janicki
Publicysta "Polityki"