"Super Express": - Jaki jest pana stosunek do prezydentury Lecha Kaczyńskiego?
Mariusz Janicki: - Doceniam to, że swą misję traktował bardzo poważnie. Chciał uosabiać majestat państwa. Jednak zabrakło mu politycznej samodzielności i stanowczości w tworzeniu własnej doktryny, którą mógłby uwieść większą część społeczeństwa. Zabrakło też odwagi w pochyleniu się nad innymi środowiskami politycznymi. Dlatego prezydenturę Lecha Kaczyńskiego oceniam nisko. Pamiętam go z kampanii wyborczej w 2005 roku, gdy w debacie prezydenckiej z Donaldem Tuskiem jawił się jako człowiek swobodny, dowcipny i błyskotliwy. Niemalże - świetny kandydat! Ale już jako prezydent RP wszystkie te cechy stracił.
- Dlaczego?
- Myślę, że przygniotła go konieczność realizowania projektu politycznego IV RP. A on nie tylko nie chciał go realizować, ile czuł się jego zakładnikiem. Niewykluczone też, że sam urząd prezydencki nadmiernie go krępował. Lech Kaczyński był bardzo dobrym szefem NIK, zupełnie przyzwoitym ministrem sprawiedliwości, ale już słabym prezydentem Warszawy i jeszcze słabszym prezydentem kraju. Kolejne szczeble, które pokonywał w swej karierze, sprawiały mu coraz większe trudności.
- Bo coraz bardziej realizował wolę brata i coraz mniej własną?
- Fakty mówią same za siebie. Wygrywając wybory prezydenckie, dysponował poparciem większości głosujących obywateli. A już wkrótce potem stał się prezydentem tylko 25 procent z nich. Ograniczała go bieżąca polityka i nie zdołał już odzyskać zwykłej ludzkiej sympatii, na którą przecież sobie zasłużył. Gdy wynegocjował traktat lizboński, wydawał się być z niego dumny i zadowolony, a potem przez długi czas go nie podpisywał. W tym wydarzeniu streszcza się istota prezydentury Lecha Kaczyńskiego, jej niemoc. Coś podobnego pokazują jego losy pośmiertne. Zaraz po katastrofie zdobył ogromną - jakby naturalną - sympatię ludzi, także tych spoza obozu PiS. Potem został ponownie zawłaszczony do projektu restytucji IV RP i sympatia gdzieś się ulotniła.
- Jak pan patrzy na polityczny spór wokół prawa do "testamentu" byłego prezydenta?
- Z niesmakiem. W tej całej walce gdzieś się gubi pamięć o samym człowieku - moim zdaniem bardzo sympatycznym i ciepłym, który jednak trafił w zły czas, w zły układ polityczny i nie umiał bądź nie chciał się z niego wyrwać. Miał potencjalne cechy prezydenta wszystkich Polaków, a stał się prezydentem tylko ich części.
- Czy Warszawa powinna Lechowi Kaczyńskiemu postawić pomnik?
- Jeśli duża część społeczeństwa uważa, że taki pomnik mu się należy, to czemu nie? Zresztą nie mamy chyba w Polsce pomnika postaci historycznej, która by dogadzała wszystkim. Myślę jednak, że ta dyskusja toczy się w złej atmosferze. I obawiam się, że jeśli teraz taki pomnik powstanie, jedni potraktują to jako przejaw swego zwycięstwa, a inni jako przejaw uzurpacji i porażki. A pomnik powinien być wyrazem hołdu.
Mariusz Janicki
Publicysta "Polityki"