„Super Express”: - Po zwycięstwie na Podkarpaciu w wyborach uzupełniających do Senatu, w PiS zapanowała euforia?
Mariusz Błaszczak: - To niewątpliwie sukces i dziękujemy wszystkim, którzy oddali głos na kandydata PiS. To zwycięstwo pokazuje tendencję wzrostu poparcia dla naszej formacji, która zarysowała się już wcześniej w Rybniku i Elblągu. Mamy jednocześnie do czynienia ze spadkiem poparcia dla partii rządzącej.
Mam kilka wątpliwości w sprawie tego sukcesu. Przede wszystkim odnieśliście do na Podkarpaciu – regionie, który śmiało można nazwać matecznikiem PiS i w którym regularnie wygrywacie. Nie należy więc traktować wyników tych wyborów w kategoriach sensacji, prawda?
Skala naszego zwycięstwa była większa niż w roku 2011. Proszę zwrócić uwagę, że Władysław Ortyl uzyskał wtedy 49 proc. poparcia. Natomiast w niedzielę Zdzisław Pupa zdobył 61 proc. głosów. Porównajmy to z wynikami kandydatów PO. Dwa lata temu było to 35 proc., a teraz wspólny kandydat PO i PSL dostał 21 proc. głosów. Różnica jest więc bardzo wyraźna.
Tu pojawia się kolejna wątpliwość, a mianowicie główny kontrkandydat. PO spodziewając się waszej wygranej, nie zdecydowała się wystawić do wyborów własnego pretendenta. A na wsparcie tego wspólnego nie rzucono wszystkich sił. Trudno będzie sprowadzić walkę na Podkarpaciu do świętej wojny między PiS i PO, jak było to choćby w Elblągu?
Przepraszam bardzo, ale ministrowie Platformy jeździli przecież na Podkarpacie. Był tam minister Arłukowicz, który wspólnie z panem Kawą prowadził agitację wśród śmiertelnie chorych pacjentów jednego z hospicjów. Sam fakt niepojawienia się premiera Tuska można odczytać w ten sposób, że bał się tego, iż zaszkodzi sprawie swoją obecnością. Wydaje mi się, że kierował nim również strach, iż odium porażki spadnie właśnie na niego, tak jak było to w Elblągu. W piątek przyjechał za to prezydent Komorowski. Jak się jednak okazało, jego pomoc też była nieskuteczna.
Wydaje mi się jednak, że starcie na Podkarpaciu PO odpuściła. Za to zaangażowanie Solidarnej Polski sprawiło, że niedzielne wybory przerodziły się w wojnę o prymat na prawicy.
Trzeba te wybory rozpatrywać w kontekście tego, czy obywatel chcą zmiany władzy, czy chcą zachować status quo. Wyniki na Podkarpaciu są dowodem na to, że ludzie chcą zmiany ekipy rządzącej.
Co do status quo, to jest jednak zachowany. W Senacie wymieniliście jednego swojego działacza na innego. Wasz stan posiadania się nie zwiększył, a scena polityczna nie zatrzęsła się w posadach.
To jeszcze raz wrócę do wyniku wyborczego, który jest znacząco lepszy niż w ostatnich wyborach. Weźmy też pod uwagę fakt, że tym razem prawica była podzielona. W roku 2011 nie było kandydata Solidarnej Polski, bo i tej partii wtedy nie było. Jeśli więc do wyniku kandydata PiS dodamy wynik kandydata Solidarnej Polski, to wyraźnie widać zmianę tendencji. Wyraźne zwycięstwo Zdzisława Pupy byłoby jeszcze większe, gdyby nie rozbijanie prawicy przez Zbigniewa Ziobro.
Dlatego właśnie uważam, że tych wyborów nie należy rozpatrywać w kategoriach walki na śmierć i życie między wami a Platformą Obywatelską, ale przede wszystkim jako wojnę PiS z Solidarną Polską.
Ależ bądźmy rozsądni! Te wybory pokazały, że przede wszystkim mamy do czynienia z podtrzymaniem tendencji wzrostu poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. Niemniej, warto przypomnieć, że Solidarna Polska uzyskała w tych wyborach jeszcze gorszy wynik niż dwa lata temu partia Marka Jurka. Mimo tak słabego wyniku, nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Solidarna Polska pełni na prawicy destrukcyjną rolę dlatego, że odbiera poparcie PiS, na czym korzysta Donald Tusk.
Rozmawiał Tomasz Walczak
Mariusz Błaszczak. Przewodniczący klubu parlamentarnego PiS