Marek Zuber

i

Autor: Tomasz Radzik

Marek Zuber: Polacy odczują poprawę najwcześniej za rok

2013-09-17 4:00

Ekonomiści oceniają zapowiedzi końca kryzysu ekonomicznego.

"Super Express": - Kryzys już nie łomocze do naszych drzwi? To słowa premiera Donalda Tuska, zwykli Polacy też mogą to powiedzieć?

Marek Zuber: - Kryzys to pojęcie z dziedziny psychologii, a nie ekonomii. Kryzys jest przede wszystkim w naszych głowach. Ludziom może być trudno uwierzyć, że faktycznie ten kryzys się skończył. Ale jeśli spojrzymy na wskaźniki makroekonomiczne, to faktycznie taki koniec kryzysu można ogłosić. Gospodarka strefy euro zaczyna się powoli dźwigać. Ale można zadać pytanie, co rząd zrobił, żeby ten kryzys się zakończył.

- Jaka jest odpowiedź?

- Chcąc być grzecznym, nie odpowiem na nie. Ale w najbliższych miesiącach zamilkną chyba ci ekonomiści, którzy przez ostatnie dwa lata wieszczyli nadejście kataklizmu, czarnej dziury i głębokiej recesji. I oni teraz zaczną mówić, że sytuacja się poprawia. W przestrzeni medialnej Polacy przestaną być zasypywani informacjami, że jest coraz gorzej.

- To wystarczy, by ulżyć przeciętnemu Kowalskiemu?

- To ulży jedynie tym, którym się trochę lepiej powodzi, a którzy w ostatnich kwartałach hamowali się z decyzjami o zakupach lub inwestycjach, bojąc się tego, co nadejdzie. A dla tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem albo nie mają pracy, to będzie za mało. Oni muszą fizycznie zobaczyć, że im się poprawia.

- Kiedy to nastąpi?

- Realną poprawę w postaci spadku bezrobocia czy wzrostu wynagrodzeń przeciętny Kowalski zauważy dopiero w przyszłym roku. I to raczej pod koniec. A więc przez najbliższy rok, półtora tylko ekonomiści będą mówić o ożywieniu gospodarczym, ale ludzie nie będą tego odczuwać.

- O lepsze nastroje chyba będzie coraz trudniej. Pierwszy przykład z brzegu. Od przyszłego roku ten, kto będzie chciał wziąć kredyt hipoteczny na zakup mieszkania, będzie musiał wyłożyć 5 procent wkładu własnego. Od 2015 roku już 10 procent.

- Oprócz spowolnienia w Europie sami się dołożyliśmy do hamowania w Polsce. Dołożyła się RPP, która za późno zaczęła obniżać stopy procentowe. Dołożył się też rząd, bo nie przygotował żadnego planu pomocy gospodarce. Dołożyła się też Komisja Nadzoru Finansowego, która za bardzo przykręciła śrubę kredytową. Szczególnie decyzja KNF o nakazie wprowadzania środków własnych przy braniu kredytów jest dla mnie niezrozumiała. Kompletnie bez sensu. Po co ograniczać jeszcze bardziej ryzyko banków, jeśli nie mamy dziś problemów z kredytami hipotecznymi? Jeśli mamy perspektywę poprawy w gospodarce, to po co robić jeszcze takie ruchy? To błąd, który ani nie pomoże rynkowi, ani nie ułatwi dostępu do mieszkań. Chyba że ruszy rządowy program mieszkań pod wynajem.

- To chyba jednak melodia przyszłości?

- Ten program jest jeszcze w proszku. Poza tym chyba lepiej pomagać ludziom, by mieli swoje mieszkania, niż kazać im wynajmować?

- Przez pięć lat kryzysu Polska pozostawała zieloną wyspą na ekonomicznej mapie Europy. Czy nie zawdzięczamy tego taniej sile roboczej?

- Na pewno też. Tania siła robocza i mocne ograniczenie ryzyka działalności w Polsce po wejściu do UE w 2004 roku to dwa elementy, które zapoczątkowały wejście inwestorów zagranicznych. Ale polscy pracownicy okazali się bardzo dobrymi pracownikami.

- Czy są skazani na niskie pensje?

- Polscy przedsiębiorcy i inwestorzy zagraniczni doceniają dobrą pracę i będą gotowi zapłacić za nią więcej. To nie będą podwyżki płac, które w ciągu pięciu lat zrównają nas z Niemcami i Wielką Brytanią, ale jednak będą znaczące.