- Polska może w przyszłym roku zejść z deficytem do 35 mld zł?
- Myślę, że tak. To zasługa rozwalenia systemu OFE, czyli zabrania przez państwo części naszej składki. Dzięki temu nie trzeba dopłacać rocznie 16-18 mld zł. Reforma zaczęła przynosić zyski w połowie bieżącego roku - jakieś 8-10 mld zł do końca tego roku. To oczywiście oszczędności pozorne, bo kiedyś - może za 40 lat - trzeba będzie wpłacić pieniądze do ZUS. W przyszłym roku jednak będziemy już mieli pełne "oszczędności" z tytułu OFE i wyniosą one dwa razy więcej niż w tym roku.
- Zostaje więc jeszcze 10 mld zł deficytu. Skąd wziąć tyle pieniędzy?
- Np. z wpływów z podwyżki podatku VAT, która będzie działała również w przyszłym roku. W drugiej połowie roku 2012 po szaleństwie mistrzostw wydatki państwa na rozwój infrastruktury pewnie się zmniejszą.
- Czyli rząd najwięcej oszczędza na podwyższeniu VAT i OFE. Kosztem nas wszystkich. Zamiast zrobić poważną reformę wydatkową...
- Oczywiście. To budżet małych kroków i tak już od kilku lat powoli idziemy do przodu. Ale idziemy.
- Minister finansów lubi też chwalić się regułą wydatkową.
- I słusznie. To był dobry pomysł, który hamuje rząd przed rozdawnictwem pieniędzy. Za tą regułą powinny jednak iść dalsze reformy.
- Konkretnie jakie?
- Takie, które pozwolą nam na lepsze wydawanie publicznych pieniędzy. Jeśli już mamy becikowe, to dlaczego ma je dostawać ktoś, kto dostaje 10 tysięcy zł miesięcznie dochodu? W dalszym ciągu nie ma budżetu zadaniowego, który przypisuje pieniądze do konkretnych zadań. Wciąż czekamy na reformę emerytur mundurowych itd.
- Budżet uda się zrealizować, jeśli w 2012 roku inflacja wyniesie 2,8 proc. i będziemy mieli 4 proc. wzrostu PKB. To realne założenia?
- Nikt nie wie, jaka będzie sytuacja gospodarcza na świecie w przyszłym roku. Nie wiadomo, czy będzie recesja w USA, czy upadnie strefa euro. I nie robiłbym specjalnego problemu, że minister założył wzrost PKB o 0,3 proc. więcej czy mniej. Choć można się zastanawiać, czy nie jest to dość optymistyczne założenie. Ale z drugiej strony cofnijmy się o 3 lata. W 2008 roku wielu ekonomistów mówiło, że czeka nas 5-procentowa recesja. Nie sprawdziło się. Mówili też, że nie da się zrealizować planów prywatyzacji na poziomie założonym przez rząd. Udało się. Może uda się i teraz.
- A może rząd przyjął te "dość optymistyczne" założenia, żeby pokazać tuż przed wyborami, że wciąż jesteśmy zieloną wyspą?
- Jest w tym pewien element wyborczy, jest, ale nie przeważa. Budżet jest troszeczkę podkręcony, ale trudno go uznać za oderwany od rzeczywistości.
Marek Zuber
Ekonomista