Marek Palczewski: Jak sami zabijamy własną wolność

2011-09-15 4:00

Jest ryzyko, że w dyskusji przyjmiemy cudzy punkt widzenia, bo będzie lepszy, prawdziwszy czy bardziej ekonomiczny. Ale może warto, bo do prawdy nie dojdziemy, próbując zakrzyczeć przeciwnika lub zmuszając go do milczenia za pomocą wyroków sądowych

Teoretycznie mamy ustrój demokratyczny, którego istotą jest m.in. równość wobec prawa, możliwość wpływania na decyzje polityczne, krytykowania polityków czy urzędników, a także swoboda wyrażania opinii bez narażania się na represje. Tyle w teorii, a w praktyce każdy punkt mógłby być zakwestionowany. Nawet media pełniące rolę psa stróżującego, a cieszące się zwykle swobodą opinii, mogą ponieść karę.

Jaki użytek robimy dziś z wolności słowa? Co się stało, że tak wielu spośród nas ma wrażenie, że jej nie ma bądź że służy manipulacji? Świat poznajemy głównie z mediów, to na nich skupia się nasza uwaga. A w nich ponad 50 procent informacji to bad newsy; 30 procent wiadomości ujmowanych jest w formę konfliktu, a w relacjach politycznych poprzez konflikt interpretowanych jest aż 2/3 informacji. Do czego wykorzystujemy daną nam przez Boga lub naturę wolność - do wzajemnego zwalczania się? Czyżbyśmy wracali do stanu opisywanego przez Thomasa Hobbesa jako walka wszystkich ze wszystkimi, w której człowiek człowiekowi jest wilkiem?

Państwo stanu plemiennego

Wolność w tradycji filozoficznej, w wydaniu choćby Johna Locke'a czy Johna Stuarta Milla miała służyć dobru ogólnemu i jednostkowemu, poznawaniu prawdy i dążeniu do szczęścia. Ale we współczesnych społeczeństwach politycznych dominuje walka i najważniejsze jest przeciwieństwo wróg - przyjaciel. W zapomnienie odchodzą koncepcje podmiotowości ludzkiej, tolerancji i poszanowania pluralizmu, a demokracja deliberatywna, czyli taka, w której do powszechnie akceptowanych opinii dochodzi się w publicznej debacie, pozostaje kaprysem intelektualistów.

Życie społeczne zostało całkowicie zdominowane przez politykę i polityków, przez system wartości, który narzucili reszcie społeczeństwa. Z ideałami Solidarności powiązane były koncepcje podmiotowości ludzkiej i pochodne od niej - społeczeństwa obywatelskiego. Tymczasem wróciliśmy do stanu plemiennego, z wrażliwością plemienną i plemienną świadomością.

Wolność jest darem, ale nie jest wartością absolutną. W grze wyznaczonej przez reguły wolności nie ma zwycięzców ani pokonanych; gra idzie o wspólnotę, o Państwo, o narodowe interesy. Dziś jednak - mam wrażenie - parcelujemy naród na plemiona. Partie polityczne, a przede wszystkim dwie główne, bez pardonu rywalizujące o elektorat podzieliły między sobą postaw czerwonego sukna. Świadomie impregnowane na argumenty drugiej strony, okopane na własnych pozycjach, łączące członków i sympatyków emocjami bardziej niż własnym programem, kierowane przez charyzmatycznych szefów plemiona, tworzą grupy nieprzemakalne, oddzielone od zewnętrznego wroga kordonem słów, w których obcy nazwany jest watahą, moherem, pisuarem, popaprańcem, tuskoludem czy lemingiem.

Zniszczyć wroga i wolność

Składnikiem wolności jest tolerancja w granicach wyznaczonych dobrem drugiego, z czego wynika nakaz nieszkodzenia. Partie i związane z nimi elity (artystyczne i intelektualne) nie przebierają w słowach, zwalczając siebie bardziej personalnie niż programowo: wrogiem dla jednych jest Kaczyński, Ziobro czy Fotyga, dla drugich Tusk, Sikorski czy Niesiołowski. Dziennikarze powtarzają partyjne fobie i wpisują się w dychotomie prawica-lewica, solidarni-liberalni, antysemityzm-antypolonizm, przyjmując reguły gry narzucone przez partyjnych bossów, a często "wkupując się" w ich łaski.

W życiu plemiennym nie ma zmiłuj: walka o źródło wody wśród hominidów w "Odysei kosmicznej" Stanleya Kubricka kończy się odegnaniem od źródła nieprzyjacielskiego plemienia. I jego - w konsekwencji - zagładą.

Co zabija demokrację? Czy wolność słowa, będąca podstawą egzystencji demokracji może doprowadzić do jej unicestwienia? Czy nadmierna wolność w korzystaniu z dobrodziejstwa niepohamowanego języka, który wypowie wszystko, co pomyśli głowa, może doprowadzić do stanu dzikiej plemienności, w którym człowiek człowiekowi był wilkiem? Odpowiedź na wszystkie te pytania, niestety, jest twierdząca: może.

Cofnijmy się w czasie

Kto zatem weźmie do ręki młot i rozbije mur, jaki postawiły wokół swoich posiadłości współczesne plemiona? Jest jeszcze czas, by przywrócić słowu jego wartość, by debata służyła wypracowaniu najlepszego rozwiązania, a nie wzajemnemu przekrzykiwaniu się i opluwaniu. Christopher Lasch w "Buncie elit" pisze o utraconej sztuce dyskusji, co sprawia, że społeczeństwo jest niedoinformowane, zmanipulowane i pozbawione wartości moralnych.

Niski poziom dyskusji internetowych specjalnie nie zaskakuje, ale niski poziom dyskusji politycznych szkodzi demokracji. Przypomnijmy, że jedna z definicji demokracji mówi o tym, że ludzie mają w niej wpływ na podejmowane decyzje opierając się na racjonalnych argumentach. A kto ma ich dostarczać, jeśli nie elity i politycy. Gdzież nam do poziomu siedmiu 3-godzinnych debat na argumenty, jakie toczyli ze sobą w Ameryce w 1858 roku kandydaci na prezydenta Abraham Lincoln i Stephen Douglas.

Marek Palczewski

medioznawca

Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"

Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu.