„Super Express” - Zamierzał pan dziś pozwać do sądu ministra spraw zagranicznych...
Marek Migalski: - Praprzyczyną tego spięcia była wymiana zdań na Twitterze. Sugerowałem, że wysłanie swego czasu przez MSZ na Białoruś PIT-ów opozycjonistów białoruskich mogło spowodować represje wobec nich. Dlatego, że reżim Łukaszenki bardzo często posługuje się argumentem, że ci ludzie są finansowani z zagranicy, że są na garnuszku sił wrogich wobec Białorusi, że są szpiegami obcych państw. Na to minister Sikorski zareagował sformułowaniem, że ja kłamię. Uznałem, że w ten sposób przekroczył granice debaty i w poniedziałek wysłałem mu przedsądowe wezwanie do tego, żeby w ciągu 48 godzin wycofał się z tych słów. Dziś już miałem wysyłać pozew do sądu w Bydgoszczy, ale na szczęście pan minister powiedział, że widocznie się źle zrozumieliśmy – i że on wycofuje się z tych słów i zwraca mi honor. Jako że nie jestem awanturnikiem i wyłącznie chciałem dbać o swoje dobre imię – zwłaszcza w sprawach białoruskich, bo ja się nimi zajmuję, a także z tego powodu, że moim oponentem nie była zwykła osoba, lecz konstytucyjny minister polskiego rządu – te słowa mnie usatysfakcjonowany i sprawę uznaję za zamkniętą. Znów zwróciłem się do ministra przez Twittera, że oczekuję zgodnej współpracy na rzecz demokratycznej Białorusi.
- Może osobiście dla pana sprawa jest zamknięta, ale skoro pan nie kłamał – ergo: mówił pan prawdę – no to mamy skandal, bo ta prawda jest bolesna.
- Pan minister pozostał przy swoim mówiąc, że działał obligowany przez prawo. A ja pozostałem przy swoim zdaniu – że tego typu zachowania, nawet jeśli są zgodne z prawem, mogły zaszkodzić tym osobom. Bo jedną z narracji reżimu jest to, że one działają nie z pobudek idealistycznych, lecz materialistycznych – w oczekiwaniu na „brudne dolary” z zagranicy. Działania resortu kierowanego przez pana ministra Sikorskiego mogły przysłużyć się uzasadnieniu tej krzywdzącej dla tych osób opinii.
Rozmawiał Paweł Lickiewicz