Marek Król: Zemsta komuny

2014-03-31 4:00

Moi reakcyjni, przedwojenni nauczyciele, zwłaszcza w liceum, wbili mi do głowy jedną kapitalistyczną zasadę. Głosiła ona, że ważne są nie nakłady pracy, włożony wysiłek, lecz efekty. Nieszczęśnik, który nie potrafił rozwiązać zadania matematycznego, i jęczał, ile to godzin poświęcił na naukę, nie mógł liczyć w moim liceum na wyrozumiałość. Synku, nie obchodzi mnie, ile godzin się uczyłeś, ale to, że ty nic nie umiesz - powtarzała nasza matematyczka, lwowianka, wykształcona w II RP. Te przedwojenne zasady, że nie należy zawracać ludziom głowy nakładami pracy, bo istotny jest efekt, wpajano nam w poznańskim liceum w czasach komuny. A wtedy w gospodarce i w polityce eksponowano tylko nakłady, których efekty na ogół były żałosne. Ówczesne samochody, obrabiarki czy parowozy były wielokrotnie cięższe niż produkowane na Zachodzie. W dodatku na ich wyprodukowanie zużywano wielokrotnie więcej roboczogodzin niż w krajach kapitalistycznych. Im więcej zużyto stali, czasu pracy, tym koszty wyrobu były wyższe. Politycy komunistyczni i ich dyrektorzy szczycili się ogromnymi nakładami, bo efekty były takie, że wszystkiego w Polsce brakowało.

System podobno się zmienił 25 lat temu, mamy wolność w produkcji i komunizm pomunistyczny w polityce. Podjęliśmy wiele pogłębionych działań mających na celu istotny postęp w rozwiązaniu problemów niepełnosprawnych - bełkocze codziennie minister bezrobocia i polityki aspołecznej Władzio Kosiniak-Kamysz. Gdyby żyła moja matematyczka z liceum, poradziłaby nieszczęsnemu ministrowi, by już nie pogłębiał i nie podejmował, lecz by pokazał efekty. Obawiam się, że nie tylko ten minister miałby kłopoty ze skończeniem mojego liceum. Premier na spotkaniu z okupującymi Sejm rodzicami oznajmia, że o 100 proc. wzrosły od 2007 r. wypłaty dla opiekunów niepełnosprawnych dzieci. Pomunista Tusk powinien wiedzieć, że procentami wzrostu nie zapłaci się za wyżywienie, rehabilitację dziecka i utrzymanie mieszkania. Niestety, premier razem z ministrami sam się wynagradza za nakłady, a nie za efekty. Gdyby rząd był wynagradzany za efekty, to średnia zarobków byłaby na poziomie 1600 zł, ale dopiero w 2016 r., jak obiecał Tusk strajkującym w Sejmie. Sorry, taki mamy klimat społeczny, by nawiązać do złotych myśli wicepremiery Bieńkowskiej, że płacimy za efekty, a nie za nakłady bełkotu nowomowy. Jak kapitalizm, to kapitalizm, taki sam zarówno dla władzy, jak i dla obywateli.

Wspomniana Elżbieta Bieńkowska osiągnęła najwyższe stadium tuskoidyzacji. Wicepremiera finansuje "Gazetę Wyborczą" reklamą: "Szybciej koleją do Częstochowy". Z tego ogłoszenia dowiadujemy się, że władza wyda 535 mln zł na zrewitalizowanie odcinka torów z Koluszek do Częstochowy. I tą wstrząsającą informacją Bieńkowska postanowiła się podzielić, za pieniądze podatników, z czytelnikami "Gazetoidu Wyborczego". Będą nowe perony i aż 28 nowych rozjazdów. O 30 minut skróci się na tym odcinku czas przejazdu pociągu. Niestety, reklama Bieńkowskiej nie informuje, kiedy to nastąpi. Nawet w czasach PRL nie publikowano tak idiotycznych ogłoszeń. Podejrzewam, że jest to jakaś zemsta komuny na tuskoidach. Tylko dlaczego my musimy za to płacić?