Tylko w zapyziałej Szwajcarii kobieta mogła doprowadzić do upadku prezesa banku centralnego (SNB). Kiedy Philippe Hildebrand, prezes SNB, podejmował działania mające powstrzymać wzrost kursu franka, jego żona Kashya przeprowadziła zyskowną transakcję. Za 400 tys. franków kupiła ponad pół miliona dolarów. Na różnicy kursu zarobiła około 200 tys. franków. Jednym słowem - Kashya skorzystała z erekcji franka, której dokonał jej mąż. Opozycyjna szwajcarska Partia Ludowa zażądała dymisji prezesa. Ten zarzekał się, że o transakcji żony dowiedział się następnego dnia przy śniadaniu. Tak się zdarza w małżeństwie, zwłaszcza facetom, że przyjemność wyprzedza świadomość, która budzi się rano... Opozycyjna Partia Ludowa nie odpuściła i prezes Hildebrand musiał podać się do dymisji. Nie pomogło nawet przekazanie zysków z transakcji walutowej żony na cele charytatywne.
W Polsce dawno ukrócono te obrzydliwe praktyki. Nie ma takiej kompromitacji urzędnika państwowego, która mogłaby mu przeszkodzić w karierze. W III RPRL, jak głosi PSL, człowiek jest najważniejszy. A szczególnie człowiek z rządzącej koalicji.
Swego czasu żona prezesa NBP pracowała w fundacji, której banki nadzorowane przez jej męża zlecały usługi konsultingowe. Do głowy nikomu nie przyszło, by domagać się dymisji prezesa NBP. Co prawda któryś z pismaków odważył się ujawnić interesy żony, ale został z miejsca wychłostany przez postępowe media. Innym razem pewien premier odczuwał nieodpartą potrzebę zakupu akcji Orlenu, który właśnie jego rząd prywatyzował. Ponieważ nie miał pieniędzy na zakup, poprosił o pożyczkę córkę mieszkającą w USA. Ta pożyczyła tatusiowi, lewicowemu premierowi. Wyznał to ów premier na konferencji prasowej, dodając, że zarobił na akcjach Orlenu i zyskiem podzielił się z córeczką.
Polska to nie Szwajcaria i nikt nie dostrzegł naganności tego procederu. Mało tego, premier stał się autorytetem oralnym lewicowych mediów. Kandydował na urząd prezydenta RP. Jego operacje finansowe opisał kierowany wówczas przeze mnie tygodnik. Pytanie, czy córeczka zapłaciła w USA podatek od zysków z tatusia operacji finansowej, rozsierdziło autorytet oralny. W Stanach wytoczono mi proces sądowy, zarzucając szkalowanie dobrego imienia rodziny. Sąd w Chicago nie powiadomiwszy mnie o procesie, orzekł, że córce premiera należy się 5 milionów dolarów odszkodowania. Na szczęście Sąd Apelacyjny w Warszawie odrzucił absurdalne roszczenia finansowe i cały amerykański wyrok jako niezgodny z polskimi normami prawnymi.
W Polsce Hildebrand nie tylko pozostałby dalej prezesem banku. Zostałby także autorytetem moralnym. Powód? Otóż w postępowej III RPRL wyrugowano z życia publicznego pojęcie wstydu. Infamią karze się zaś tych, którzy ujawniają przekręty władzy.
"Niektórzy mają takie przywiązanie do wolności, że każda zadyma jest dobra"- skomentował premier Tusk wielotysięczne demonstracje internautów przeciwko regulacjom ACTA.
Jeśli ktoś się najadł wstydu po tej wypowiedzi, to przypomnę, że wstydu w Polsce nie ma.