Tuż przed rocznicą katastrofy smoleńskiej organy partii i rządu rozpętały taką histeryczną nagonkę na przeciwników rosyjskiej wersji katastrofy, że przypomniały mi się czasy licealne. Otóż nauczycielem PO (przysposobienie obronne) w moim liceum był emerytowany pułkownik Ludowego Wojska Polskiego. Pod koniec roku szkolnego 1971 r. rozluźniony pułkownik zachęcił nas, byśmy sami zaproponowali temat ostatniej lekcji PO. Mój kolega Janek zapytał wtedy o Katyń. Pułkownik poczerwieniał, zdjął marynarkę i rozpiął koszulę. Biegając między ławkami pokazywał blizny i krzyczał: - To ja dla was walczyłem pod Lenino, byłem ranny, by teraz tacy gówniarze pytali mnie o Katyń? Następnie pułkownik wziął teczkę i wybiegł z klasy. Baliśmy się, co się z nami stanie, a zwłaszcza z Jankiem, bo w następnym roku czekała nas matura. Pułkownik okazał się porządnym człowiekiem, bo nikomu nie doniósł o reakcyjnym zachowaniu naszej klasy. Stało się tak pewnie dlatego, że większość naszych profesorów to byli przedwojenni nauczyciele ze Lwowa, Wilna i ze starych gimnazjów II RP. Pułkownik był w politycznej mniejszości w środowisku, delikatnie mówiąc, obojętnym wobec PRL. Wtedy to mój ojciec opowiedział mi, co Sowieci robili z poznaniakami, którzy pojechali na wycieczkę do Katynia zorganizowaną przez hitlerowskich okupantów. Niemcy chcieli pokazać, że Sowieci są jeszcze gorsi niż oni, i pokazali odkryte rowy z pomordowanymi polskimi oficerami. Po wkroczeniu do Poznania Czerwonej Armii enkawudziści aresztowali wszystkich wycieczkowiczów. Ślad po nich zaginął, Rosjanie usunęli świadków katyńskiego ludobójstwa. Wtedy jeszcze nie wynaleziono seryjnego samobójcy i gazik NKWD oczyszczał z rusofobów bratnią Polskę. Jeszcze w połowie lat 70. znajomi Brytyjczycy, którzy pokazali mi skromny pomnik katyński w Londynie, błagali, żebym nikomu w Polsce o tym nie mówił. Bali się, że nie dostaną PRL-owskiej wizy, a byli wystawcami na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Strach przed sowiecką reakcją za ujawnienie prawdy o mordzie katyńskim był niewyobrażalny. PRL-owskie gazety i telewizje niszczyły każdego, kto odważył się zapytać o Katyń. Minęło 40 lat od tamtych czasów, a ja mam déjŕ vu, patrząc, co wyprawiają rządowe media przed trzecią rocznicą smoleńskiej katastrofy. Znowu widzę nie jednego, a dziesiątki pułkowników LWP, którzy opluwają pytających o przyczyny katastrofy.
Licealnego pułkownika LWP i rządowych obrońców rosyjskiej wersji katastrofy łączy jedno: to strach przed ujawnieniem prawdy, która może pozbawić ich pracy i stanowisk. Postsowieccy propagandyści i rządzący tak naprawdę walczą o swoje życie. Stąd ich opętańcza agresja. Czyż nie przypomina to wspomnienia z przyszłości sowieckiego kłamstwa katyńskiego?