Pewien filozof francuski tak zdefiniował trójpodział celów życiowych: miłość jest dla ludzi ubogich, bogactwo dla prymitywnych, a rozrywką królów jest zabijanie. Mnie proszę w to nie mieszać. Pod pojęciem króla autor tej sentencji miał na myśli władcę. Nie zawsze też chodzi o fizyczne zabijanie, lecz o mord symboliczny, który od lat uprawia Donald Tusk. Przynosi to zresztą niezłe efekty, bo trzyma w strachu partyjne szeregi. Poddani, bez zbędnej zwłoki (zwłok), spontanicznie całują władcę nie tylko po rękach, czego przykładem jest Stefan Niesiołowski. Tusk musi uważać teraz przy siadaniu, by nie rozgnieść dostojnej profesorskiej głowy przyssanej do miejsca, gdzie premierowi kończą się szlachetne plecy. Deschetynizacja zakończona i Shrek, jak nazwał swego czasu nieboszczka Grzegorza Tusk, może teraz utyskiwać do woli na PiS. Nieszczęśnik, gdyby przeczytał rok temu felieton Sławomira Jastrzębowskiego "Odchodzenie Jeżowa" i wyciągnął z tego wnioski dydaktyczne, to nie kopałby się z koniem przez tyle lat. A nam oszczędzono by żałosnego widowiska. Wówczas jednak przywódca partii i rządu musiałby wymyślić jakieś inne igrzyska, na których ćwiartowano by kolejnego gladiatora lub kastrowano pedofila.
W tym systemie władzy trzeba nieustannie wymyślać nowe zajęcie dla ludu. Rządowi funkcjonariusze medialni tylko czekają, by nagłośnić kolejne wyczyny partii i rządu. Taka władza upada tylko z dwóch powodów. Kiedy nie jest w stanie wymyślić nowego spektaklu, typu dorzynanie Schetyny czy nieobecność J. Kaczyńskiego na konwentyklu u prezydenta. Taka władza upada także wtedy, kiedy wymyślone przez nią eventy polityczne rozmijają się z oczekiwaniami i problemami obywateli, krótko mówiąc, kiedy radosna informacja premiera, że potaniały lokomotywy, nie robi wrażenia na ubożejącym społeczeństwie. Dziś właśnie mamy taki etap i nawet stygnące ciało Schetyny nie absorbuje tych, którzy wysupłują ostatnie grosze, by przygotować wigilijną wieczerzę. Rządowi teleidioci masturbują się ekscytującymi już tylko ich obscenami z życia partii i rządu.
Tusk ma konkurencję, bo Komorowski też chce wyreżyserować od czasu do czasu jakiś spektakl polityczny typu posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Po to tylko, by na to posiedzenie nie przyszedł J. Kaczyński. Mimo zbrodniczej absencji prezesa PiS prezydent odniósł sukces. Oświadczył, że dzięki posiedzeniu RBN udało się "pogłębić wrażenie na wspólne myślenie o Ukrainie". Cóż, szoł trwa i, jak na razie, trwa mać.