Marek Król: Pudle w cyrku

2010-08-30 13:45

Genialny Irlandczyk Oscar Wilde już sto lat temu zauważył, że "w Rosji jest wszystko możliwe poza reformą". Próby zrozumienia Rosji z góry skazane są na niepowodzenie. Przekonałem się o tym na międzynarodowym obozie "Orlonok" nad Morzem Czarnym w ZSRR. Dyrekcja mojego liceum stowarzyszonego w UNESCO wysłała mnie w nagrodę na ten obóz zorganizowany pod patronatem ONZ w Rosji Sowieckiej.

Dla mnie, polskiego licealisty, było to ważne doświadczenie potwierdzające, że w Rosji jest wszystko możliwe. Otóż w obozie "Orlonok" obok flagi ONZ powiewały flagi ZSRR, USA, Francji, Australii, Argentyny, a więc tych krajów, których młodzież gościła na obozie. W "Orlonoku" nie było ani jednego Indonezyjczyka, a jednak flaga Indonezji dumnie powiewała wśród flag pozostałych krajów.

Spostrzegłszy to, z moim przyjacielem Wackiem udaliśmy się do komendanta obozu, oczywiście Rosjanina z Kraju Rad. W gabinecie kamandira, 40-letniego młodzieżowca, wisiały dwa ogromne portrety: Breżniewa i Kosygina, a na biurku stało popiersie Lenina. Kamandir potwierdził, że na obozie nie ma Indonezyjczyków, a czerwono-biała flaga to nasza polska flaga. Nieco zdenerwowani próbowaliśmy przekonać kamandira, że polska flaga jest biało-czerwona. Usłyszawszy to, kamandir spojrzał na nas ciepło, jak patrzy się na niegroźnych, ale jednak wariatów, i orzekł: daragije malcziki, to wy się mylicie, bo każdy człowiek radziecki wie, że flaga Polski jest czerwono-biała.

Dalsza dyskusja nie miała sensu. Postanowiliśmy z Wackiem, że wieczorem zakradniemy się na plac apelowy i z flagi indonezyjskiej zrobimy polską. Następnego dnia na porannym apelu, na którym tradycyjnie śpiewaliśmy sowiecki hymn, po raz pierwszy wśród innych flag powiewała polska flaga. Radość nasza była krótka, bo pod koniec apelu kamandir zauważył polską prowokację i wezwał nas do swego gabinetu. Tam, w obecności polskich opiekunek z Ministerstwa Szkolnictwa zakazał nam zbliżania się do masztów flagowych. Stwierdził, że sprawę polskiej flagi konsultował z Moskwą, która potwierdziła, że nasza flaga jest czerwono-biała.

Na koniec dodał, że mamy szczęście, iż jesteśmy Polakami, bo za taką niesubordynację rosyjskiego obozowicza wysłałby do obozu karnego. I wtedy u Wacka i u mnie pojawiły się pierwsze oznaki nieuzasadnionej oczywiście rusofobii. Opiekunki z PRL-owskiego ministerstwa ostrzegły nas, że za wywoływanie konfliktów z Rosjanami spotka nas w kraju stosowna kara. Od czasu naszego pozornie nieistotnego konfliktu z kamandirem upłynęło 40 lat, a opiekunowie z ministerstwa dzielnie ocieplają stosunki polsko-rosyjskie. Grożą i strofują za natarczywe żądania formułowane wobec rosyjskich śledczych zajmujących się katastrofą smoleńską.

Opętani nieufnością wobec Rosji nie potrafią nawet przeprosić za to po rosyjsku, jak zrobił to minister Graś. Z takim trudem wywalczone przez rząd ocieplenie stosunków polsko-rosyjskich dzięki katastrofie smoleńskiej próbuje jeszcze ratować Stefan Niesiołowski. Niezwyciężony wicemarszałek Sejmu przeciwstawia się uznaniu mordu katyńskiego za ludobójstwo.

Jego zdaniem Smoleńsk to zwykła zbrodnia wojenna.

Pudle, jak przekonywała niedawno w radiowej trójce naczelna "Mojego Psa", są tak inteligentne, że wykorzystuje się je w cyrku. Kiedy patrzę na szpagaty pojęciowe Niesiołowskiego, skomlenie Grasia czy łaszenie się naszych śledczych, to cieszę się, że nie jestem tak inteligentny jak pudel i nie muszę występować w tym cyrku.