Niedawno jechałem z żoną tą autostradą na spotkanie w Sopocie. Moja ślubna pół żartem, pół serio stwierdziła: "Narzekasz na Tuska, a dzięki niemu jedziemy wygodnie A1". A przecież nie chwali się dnia przed zachodem słońca, a autostrady A1 przed zmianą turnusu. Jeszcze trudniej pochwalić za to rząd, który jest w fazie klimakterium. Napady gorąca z czerwienieniem twarzy i towarzysząca temu szczególna drażliwość targały dotychczas Niesiołowskiego, Bartoszewskiego oraz Kazia Kutza, bezpartyjnego polszewika. Od pewnego czasu nerwówa dotknęła wszystkie organy rządu. Sławomir Neumann, wiceszef resortu zdrowia, pytany o sytuację w szpitalach zaleca zdrowy tryb życia i niepalenie papierosów. Jego szef Arłukowicz pali jak lokomotywa, ale jego limit szpitalny nie dotyczy. Nie po to mamy autostrady i szpitale, by się do nich przywiązywać. Podobnie jest z prokuraturą w stanie permanentnego klimakterium z objawami postępowej depresji. Pewien słuchacz radiowej "Trójki" zadał bezczelne pytanie: "Jak to jest, że po piętnastu latach śledztwa w sprawie zabójstwa generała Papały nie ma żadnych dowodów, a po roku śledztwa w sprawie Brunona K., rzekomego terrorysty sejmowego, jest mnóstwo dowodów?". Na tak zadane pytanie odpowiedzieć może tylko Radio Erewań. Czy to prawda, że nasza prokuratura nie może poradzić sobie z żadnym ważnym śledztwem? Nieprawda, ujawnienie stanu zdrowia psychicznego Brunona K. po rocznych badaniach to sukces na skalę światową.
Klimakterium się nasila, co potwierdza bolesna andropauza Donalda Tuska. Zaprezentował on nowy program PO polegający na straszeniu Gowinem bardziej niż Kaczyńskim. W ubiegłą sobotę w Łowiczu przywódca partii i rządu zapowiedział, że Polska stanie się rajem inwestycyjnym w UE. Cholera, po sześciu latach życia w piekle zielonej wyspy dopiero teraz ma być raj?
Tusk, dotknięty andropauzą, przypomina obywatela Piszczyka, pechowego oportunistę. Nawet sztandarowe autostrady wyszły mu jak włosy na głowie. Szczyt klimatyczny wyznaczony na 11 listopada, w narodowe święto, to już szczyt jego klimakterium. Ekoterroryści wcale się nie upierali przy tym terminie, tylko nasz premier. Nie sposób wyobrazić sobie, by władze francuskie zorganizowały szczyt klimatyczny 14 lipca, a amerykańskie - 4 lipca, kiedy obchodzą święta narodowe. Tylko premier Donald Piszczyk mógł coś takiego wykombinować dotknięty andropauzą i polonofobią, do czego sam się przyznał.