Ta tragiczna kolizja wydarzyła się 11 tys. metrów nad granicą niemiecko-szwajcarską. Listy kondolencyjne do ówczesnego prezydenta Putina słali wszyscy najważniejsi tego świata - od Jana Pawła II poprzez kanclerza Schroedera po George'a W. Busha.
Prezydent Stanów Zjednoczonych zaoferował prezydentowi Rosji natychmiastową pomoc w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy baszkirskiego samolotu. Postępowa prasa europejska i rosyjska jednoznacznie oskarżały o spowodowanie katastrofy kontrolerów lotniczych. Niemcy wypłacili w krótkim czasie sowite odszkodowania rodzinom tragicznie zmarłych pasażerów tupolewa.
Rosjanie nie musieli nawet zapalać zniczy na grobach hitlerowskich żołnierzy, którzy zginęli w ZSRR w czasie wojny, by uzyskać satysfakcjonujące ich orzeczenie. A przecież już wtedy abp Józef Życiński mógł ocieplić relacje rosyjsko-niemieckie, lansując palenie zniczy na cmentarzach niemieckich żołnierzy. Być może nieocieplone stosunki, a także postępowe media spowodowały, że za rzekome spowodowanie katastrofy wyrok śmierci wykonano na Peterze Nielsenie, szwajcarskim kontrolerze lotów.
Nie czekając na orzeczenie komisji lotnictwa i sądu, Witalij Kałojew zasztyletował Nielsena. Była to zemsta na kontrolerze za tragiczną śmierć w katastrofie tupolewa żony, syna i córki Kałojewa. Morderstwo Nielsena dokonane z premedytacją, jak orzekł szwajcarski sąd, było chyba niezbyt poważne. Sprawcę skazano na 8 lat więzienia, a wyszedł po 5 latach za dobre sprawowanie. Uwolniony Kałojew wrócił do Moskwy, gdzie witano go jak bohatera narodowego. Wdzięczne państwo rosyjskie nagrodziło go stanowiskiem wiceministra w rządzie Północnej Osetii.
Polska katastrofa była niepoważna?
Tak to się dzieje, kiedy zdarzają się katastrofy poważne, czyli takie, w których giną na przykład Rosjanie. W innych katastrofach, w których ginie 96 osób, w tym prezydent kraju, kontrolerzy lotów nie ponoszą na szczęście żadnej odpowiedzialności.
Jak trafnie zauważył Paweł Lisicki, naczelny "Rzeczpospolitej", do lądowania współczesnych samolotów nie są potrzebni ani kontrolerzy, ani wieża. Takiego odkrycia dokonał rosyjski międzynarodowy MAK. W przeciwieństwie do tragicznej kolizji tupolewa z boeingiem, całą winę za katastrofę smoleńską zwalono na polskich pilotów i rzekomo pijanego dowódcę wojsk lotniczych.
Przeczytaj koniecznie: Gen. Błasik konał kilka minut: częściowe obcięcie głowy, oderwana ręka
Czyż można się temu dziwić, skoro postępowe media polskie i rosyjskie z nadludzkim uporem prezentowały rozliczne uchybienia strony polskiej? Toż to pewien postępowy tygodnik ponad miesiąc temu ujawnił wprost całą prawdę o katastrofie smoleńskiej i zbrodniczej roli dowódcy wojsk lotniczych. Czyż MAK mógł wbrew kształtowanej w Polsce opinii publicznej obwinić za katastrofę dzielnych rosyjskich kontrolerów ze Smoleńska? Witalij Kałojew nie miałby w tej sytuacji nic do roboty. Może odłożyć swój sztylet, choć niektórym w Polsce nóż w kieszeni się otwiera, ale jest to kieszeń rusofobiczna.
Są różne katastrofy. Jedne kończą się triumfem bandyckiego państwa, inne katastrofą państwa postkolonialnego. I to jest poważna katastrofa.